"Strzelajcie do wszystkiego, co się rusza. Uzbrojony czy nie"

Aktualizacja:

Wojsko popełnia zbrodnie i okrutnie morduje mężczyzn oraz chłopców - twierdzą uciekający z Hims cywile, którzy rozmawiali z dziennikarzem BBC. Do niedawna część tego miasta opierała się siłom reżimu Baszara el-Asada, ale po tygodniach bombardowań rebelianci uciekli. Wojsko ma się teraz mścić.

Centrum walk w Hims była dzielnica Baba Amro. To tam najdłużej wojsku reżimowemu opierali się rebelianci. Po niemal dwóch miesiącach bombardowań setki osób zginęły, a wiele domów leży w gruzach. W całym mieście brakuje wody, leków i żywności. Cywile stanęli przed jeszcze gorszym problemem - zemstą wojska.

Zemsta na cywilach

Uciekający z miasta ludzie twierdzą, że siły reżimu dopuszczają się strasznych zbrodni. - Żołnierze złapali mojego 12-letniego syna. Widziałam jak jeden przyciskał go nogą do ziemi, a drugi poderżnął mu gardło - twierdziła kobieta, z którą rozmawiał na obrzeżach Hims reporter BBC. Inni ludzie twierdzili, że wojsko i siły bezpieczeństwa chodzą od domu do domu i wyciągają z nich mężczyzn oraz chłopców, którzy są następnie torturowani i mordowani.

Reporter BBC nie był w stanie zweryfikować doniesień, ponieważ od zwycięstwa z rebeliantami, wojsko nie wpuszcza do miasta nikogo. Na rogatkach stoi konwój Czerwonego Krzyża, który pomimo zgody Damaszku na wjazd do Baba Amro, został zatrzymany, ponieważ wojsko twierdzi, że oczyszcza dzielnicę z "min pułapek".

Media reżimowe twierdzą, że Hims "oczyszczono z terrorystów". Pokazano także zdjęcia, na których widać grupę mężczyzn, sprzątających gruz z ulic dzielnicy Baba Amro, co ma być dowodem na normalizację sytuacji w mieście.

Z reporterem BBC rozmawiało tez dwóch mężczyzn, którzy twierdzili, że zdezerterowali z elitarnego oddziału szturmującego Hims. Obaj mówili, że wojsko strzela do cywilów, a jeńcy są mordowani. - Porucznik dał nam rozkaz: Strzelajcie do wszystkiego, co się rusza. Uzbrojony czy nie, strzelać - twierdzili mężczyźni.

Wojna partyzancka

Otwarte walki w Hims ustały, ale nie oznacza to spokoju w kraju. Dezerterzy i rebelianci prowadzą wojnę partyzancką. Według opozycji ostre starcia wybuchły w nocy z niedzieli na poniedziałek, gdy rebelianci przeprowadzili skoordynowane ataki na zapory drogowe wzniesione przez armię w mieście Dara na południu Syrii przy granicy z Jordanią.

- Opozycyjna Wolna Armia Syryjska zaatakowała jednocześnie kilka zapór drogowych. Czołgi ostrzeliwują dzielnice mieszkalne, a snajperzy strzelają do wszystkiego, co się rusza, nawet plastikowych torebek - powiedział Reuterowi jeden z działaczy opozycji Maher Abdelhak. Doniesień z Dary nie można niezależnie zweryfikować.

Według opozycji, w ostatnich dniach rebelianci z Wolnej Armii Syryjskiej nasilili ataki na siły lojalne wobec prezydenta Syrii Baszara el-Asada na południu, północy i wschodzie kraju, żeby odciążyć oblegane przez nie od miesiąca miasto Hims na zachodzie.

Przeciw reżimowi

Antyreżimowe protesty, zainspirowane arabską wiosną, przeciwko rządom prezydenta Asada wybuchły w Syrii w marcu 2011 roku. Brutalne tłumienie tych wystąpień przez siły rządowe spowodowało, że Syria znalazła się w izolacji, a społeczność międzynarodowa nałożyła na nią sankcje. Pokojowe prodemokratyczne demonstracje przerodziły się w opór zbrojny - do przeciwników Asada przyłączyli się dezerterzy z armii.

Według szacunków ONZ dotychczas zginęło w Syrii co najmniej 7500 ludzi.

Źródło: BBC News, PAP