Już tylko dziesięciu polskich turystów przebywa w Tunezji. Wczoraj wieczorem na Okęciu wylądowała kolejna grupa Polaków, którzy z powodu zamieszek musieli przerwać urlop i wrócić do kraju. Jedni mówią o krwi i strzelaniu do ludzi, inni o tym, że w kurortach czuli się bezpiecznie.
- Prowadzą tak ludzi (pani pokazuje ręce założone na głowę - red.), pod bronią, strzelają do ludzi. Krwi pełno jest i palą się wszystkie supermarkety - opowiadała jedna z turystek po wylądowaniu w Warszawie.
- Jako ostatnia nacja narodowościowa wyjeżdżamy. Puste hotele, a my jako jedyni. Tutaj nie chodziło o odwagę, tutaj chodziło o to, kiedy podstawią nam samolot - powiedział jeden z wczasowiczów z Tunezji.
Inni polscy turyści podkreślali, że choć ci, którzy mieszkali w Sousse, słyszeli strzały, to w kurortach było w miarę spokojnie. - Myśmy się czuli bezpiecznie. Dopiero na zewnątrz było wiadomo, że dzieją się różne rzeczy, więc trzeba było jechać, nie było najmniejszego sensu zostawać - powiedział TVN jeden z podróżnych.
- Szkoda tego słońca - powiedziała inna kobieta, która wysiadła z samolotu na Okęciu.
Nowy prezydent, nowy rząd
Antyrządowe protesty rozpoczęły się w Tunezji w połowie grudnia. Wywołała jej śmierć młodego Tunezyjczyka, bezrobotnego absolwenta uniwersytetu. Policja zabrała mu wózek z warzywami i owocami, bo nie miał pozwolenia na sprzedaż. Wtedy w proteście 26-latek dokonał samospalenia.
Protesty miały bardzo poważne konsekwencje polityczne. W piątek z kraju uciekł rządzący krajem od ponad 20 lat prezydent Zin el-Abidin Ben Ali. Rządy w kraju przejął tymczasowo przewodniczący niższej izby parlamentu Fuad Mebaza. W sobotę Rada Konstytucyjna poinformowała, że konstytucja wymaga, by wybory prezydenckie odbyły się nie później niż w ciągu 60 dni.
W poniedziałek Mohammed Ghannuszi, ostatni premier obalonego prezydenta, ogłosił utworzenie rządu jedności narodowej, do którego ma wejść trzech przywódców partii opozycyjnych.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24