Jedną z podstaw amerykańskiej siły wojskowej jest potężne lotnictwo. Żołnierze napotykający na ziemi opór mogą liczyć, iż na ich wezwanie na wroga rychło spadnie kilka silnych bomb. Wojskowi technicy chcą teraz jeszcze bardziej ułatwić żołnierzom wzywanie takiego wsparcia. Dziś potrzebują do tego skomplikowanego sprzętu. Niedługo ma wystarczyć lekko zmodyfikowany smartphone lub tablet.
Obecnie przywoływaniem na wroga deszczu bomb, rakiet i pocisków z działek zajmują się specjalnie przeszkoleni oficerowie ds. naprowadzania lotnictwa. Każdy z nich dźwiga na swoich plecach specjalny sprzęt, który umożliwia komunikację z pilotami i precyzyjne wskazywanie im celów. To urządzenia ciężkie i nieporęczne, które utrudnia życie specjalistom i obniża ich skuteczność.
Łatwiejszy nalot
Chcąc temu zaradzić, Amerykanie intensywnie pracują nad nowym sprzętem, który ma "przystawać do XXI wieku". Jak poinformował Korpus Piechoty Morskiej USA (USMC), obecnie w trakcie "obiecujących" testów są dwa nowe urządzenia, które w marcu przeszły pozytywnie próby poligonowe. Na pierwszy rzut oka jest to sprzęt, który można zauważyć w ręku nastolatka na ulicach Warszawy.
Podstawowe nowe narzędzie oficerów do naprowadzania lotnictwa to zmodyfikowany cywilny smartphone z oprogramowaniem Android i wgraną specjalną aplikacją. Współpracuje z nim nowy, mały i poręczny wskaźnik laserowy, który służy do wskazywania celów. W skład systemu ma też wchodzić tablet, który piloci będą mieli przypięty do nogi.
Cały system ma być maksymalnie prosty w użyciu i skracać czas od momentu natknięcia się na wroga, do spadnięcia na jego pozycję bomb.
Ikonka na ikonkę = bombardowanie
Jak pokazano podczas testów na poligonie USMC w Yuma, rzeczywiście nowy system jest prosty i niepokojąco zaczyna zamieniać wojnę w "grę" prowadzoną za pomocą komputerów.
Oficer naprowadzania wskazuje cel miernikiem laserowym, który przy współpracy z GPS automatycznie przesyła jego dokładną pozycję i namiary do smartphona. Ten przetwarza informacje i na mapie okolicy z zaznaczonymi własnymi jednostkami zaznacza dodatkowo pozycję celu. Informacja o jego położeniu jest automatycznie przesyłana drogą cyfrową do pilotów. Obecnie oficerowie na ziemi muszą kontaktować się z lotnikami głosowo, co znacząco komplikuje proces i wprowadza możliwość pomyłki.
Po przekazaniu informacji do wszystkich gotowych do udzielenia wsparcia samolotów, oficer naprowadzania może wybrać jeden z nich do przeprowadzania nalotu. Czyni to bardzo prosto. Na dole ekranu jego smartphona ma rząd ikonek reprezentujących samoloty, z informacją o pozostałym im czasie lotu oraz uzbrojeniem. Ikonkę tego, który mu "pasuje", przeciąga na ikonkę celu i klika "akceptuj", po czym wezwanie do ataku jest wysyłanie do lotnika. Ten widzi je jako wiadomość na ekranie swojego tableta, na którym może je zaakceptować lub odrzucić. Jeśli zaakceptuje, systemy naprowadzania samolotu mają automatycznie kierować się na wybrany cel.
Ostatnim etapem jest sam zrzut uzbrojenia, co ma przebiegać bez ingerencji systemu, tak aby zachować odpowiedni "ludzki" czynnik w całym procesie i uniknąć niebezpiecznej całkowitej automatyzacji wojny. Ma to zapewnić mniejsze ryzyko popełnienia błędu, jak na przykład zbombardowania cywilów.
Komputerowa wojna
Major Gregory Hoffman, który nadzoruje prace nad projektem, zapewnia, że jego praktyczne wykorzystanie nie jest odległe. Smartphony i tablety są typowymi urządzeniami cywilnymi przystosowanymi do potrzeb wojska. Specjalne są jedynie celowniki laserowe i oprogramowanie. Największym problemem jest dostosowanie samolotów USMC do współpracy z nowym systemem. Gotowe do tego są F-18 Hornet. Modernizacji wymagają między innymi Harriery. Ogólnie wszystko ma działać już za "kilka lat".
Źródło: Marine Corps Times
Źródło zdjęcia głównego: USMC