Ukraińska prokuratura twierdzi, że współpracownicy i najbliższa rodzina Wiktora Juszczenki sfingowali jego otrucie - pisze "Rzeczpospolita". Szefowa wydziału ds. kryminalnych Łarysa Czerednyczenko opublikowała w tej sprawie raport ze śledztwa, w którym powołuje się na wnioski sejmowej komisji śledczej ds. wyjaśnienia okoliczności zamachu na głowę państwa.
Czerednyczenko w swoim raporcie mówi o "rzekomym otruciu", którego winnymi są współpracownicy prezydenta, jak również jego "najbliższa rodzina". "Według zeznań świadka Dawida Żwanii, austriacki lekarz pobrał od ofiary próbki krwi. jednak nie przebadano ich ani na Ukrainie, ani w innym europejskim kraju. Próbki potajemnie dostarczono do USA, gdzie zostały wzbogacone dioksynami. Później przekazano je do austriackiej kliniki, gdzie miał się leczyć Juszczenko" - pisze w swoim raporcie ukraińska prokurator.
Tajemnicze rozmowy
Czerednyczenko twierdzi również, że posiada wydruki rozmów prowadzonych po angielsku pomiędzy kobietą o imieniu Marta i mężczyzną imieniem Roman. W tej rozmowie uzgadniano - jak twierdzi prokurator - szczegóły dostarczenia próbek do Austrii. Sama Czerednyczenko nie podaje nazwisk tych osób, jednak niektóre ukraińskie media twierdzą, że jedną z nich jest żona prezydenta Katerena Juszczenko, która mieszkała swego czasu w USA.
Dno moralne
Sama Juszczenko twierdzi natomiast, że oskarżenia zawarte w raporcie, to "dno moralnego upadku osiągnięte przez przeciwników jej męża i opłacanych przez nich dziennikarzy". Zdaniem ekspertów, raport jest prowokacją. - Ma on na celu zdyskredytowanie nie tylko byłego lidera opozycji, ale także podważenie idei pomarańczowej rewolucji - powiedział w rozmowie z "Rz" politolog Wadym Karasiow.
Juszczenko został otruty dioksynami w 2004 roku. Ich stężenie we krwi ukraińskiego prezydenta wyniosło wówczas 100 000 pg/g tłuszczu, czyli 20 tysięcy razy przekroczyło dopuszczalną normę.
Źródło: Rzeczpospolita
Źródło zdjęcia głównego: TVN24