Z powodu braku pieniędzy na remonty i na nowe samoloty, lotnictwo US Navy i Korpusu Piechoty Morskiej ma znajdować się w dramatycznym stanie. Zdolnych do lotów ma być tylko połowa myśliwców F-18, a sytuacja się pogarsza. Pojawiły się takie komentarze jak "spirala śmierci" i "jeśli będzie wojna, to będziemy mieć poważny problem".
Informacje o wątpliwej gotowości samolotów do walki pojawiły się w minionym tygodniu. Najpierw były nieoficjalne, ale potem potwierdził je admirał William Moran, zastępca Szefa Operacji Morskich w US Navy, podczas przesłuchania przed jedną z komisji Kongresu.
Setki nielotów
Według ujawnionych przez amerykańskie media informacji myśliwce F/A-18 wykorzystywane przez amerykańską flotą i piechotę morską (USMC) są w bardzo złym stanie. A jest to typ będący podstawą lotnictwa morskiego USA. Łącznie połowa maszyn US Navy i USMC nie nadaje się do lotów, ponieważ wymagają napraw, remontów, albo po prostu są już za stare. Problem jest jeszcze większy w samym lotnictwie USMC. Tam niezdatnych do lotów jest aż 74 procent F/A-18. Oznacza to, że normalnie działają 71-72 maszyny spośród 280.
- To, co widzimy teraz, to klasyczna spirala śmierci. Mówiliśmy o tym od lat jako o teoretycznej możliwości, ale do tej pory nigdy się to nie stało. W praktyce to oznacza tyle, że kiedy posiadasz za mało jakiegoś sprzętu i wykorzystujesz go zbyt intensywnie, to wpadasz w zaklęty krąg - powiedział anonimowo portalowi "Breaking Defense" analityk z Pentagonu. - Coraz mniejsza liczba dostępnych maszyn musi być wykorzystywana coraz intensywniej, aby sprostać wymaganiom. I tak cały czas, aż do momentu, kiedy zepsuje się ostatnia - tłumaczył. Sytuacja w US Navy jest trochę lepsza. Marines mają najstarsze maszyny w całym wojsku USA, podczas gdy flota kupiła w latach 90. XX wieku i na początku XXI wieku znaczną liczbę ulepszonych F/A-18 Hornet, oznaczonych F/A-18 Super Hornet. Mimo to około połowy samolotów US Navy jest niezdatnych do lotów, podczas gdy oczekiwanym wynikiem jest mniej więcej jedna trzecia.
Rdza zżera samoloty
Poważne problemy mają być spowodowane kilkoma decyzjami z przeszłości. Po pierwsze, w latach 80. założono, że każdy F/A-18 będzie latał w swej karierze około sześciu tysięcy godzin. Miały wystarczyć do mniej więcej teraz i zostać zastąpione przez nowe F-35B i C.
Problem w tym, że prace nad nimi są mocno opóźnione. W efekcie F/A-18 muszą wylatać po około 10 tysięcy godzin, na co nie zostały zaprojektowane. W praktyce przekłada się to na poważne problemy z rdzą. Zakładano, że operujące głównie nad morzem maszyny mogą bez kłopotu wytrzymać sześć tysięcy godzin bez specjalnych zabezpieczeń antykorozyjnych. Kiedy okazało się, że muszą wytrwać w służbie prawie dwa razy dłużej stało się jasne, że warto było je zabezpieczyć je przed rdzą. Teraz atakuje ona stare samoloty w zastraszającym tempie. Remonty są dłuższe i bardziej kosztowne.
Kolejna sprawa: w ostatnich latach znacząco obcięto fundusze na remonty. To efekt ogólnych ograniczeń w wydatkach wojskowych USA i niezdolności Kongresu do uchwalania normalnych budżetów, przez co obowiązują prowizoria. W praktyce na przykład w 2013 roku US Navy i USMC dostały 52 procent kwot, o które prosiły na remonty samolotów; w 2015 roku było to 72 procent. Jednocześnie przez kilkanaście ostatnich lat, wobec wojen w Afganistanie i Iraku, rdzewiejące i nie naprawiane regularnie samoloty musiały latać znacznie więcej niż podczas pokojowej służby. Wszystko to razem przełożyło się na wpadnięcie we wspomnianą "spiralę śmierci". Wykorzystywane ponad normę i nie remontowane odpowiednio maszyny zaczynały się coraz częściej psuć. Przez to pozostałe samoloty musiały być eksploatowane bardziej intensywnie, aby wykonać założone zadania. W efekcie zużywały się jeszcze mocniej i szybciej się psuły. I tak bez końca. - W skrócie: sytuacja lotnictwa uderzeniowego jest zła, a nawet bardzo zła. Gdyby wybuchła jakaś duża wojna, to byłby poważny problem - powiedział anonimowo jeden z informatorów "Breaking Defense".
Skutki przerostu ambicji
Perspektywy wyjścia z zapaści nie są bliskie. Przede wszystkim trzeba by szybciej kupić większą liczbę F-35. Ale na to się nie zanosi, bo to maszyna droga i ciągle są z nią problemy. Ewentualnie można dokupić nowe F/A-18, ale Pentagon od lat mówi, że nie ma na to pieniędzy, ponieważ trzeba je inwestować w F-35. Doraźnie stare F/A-18 są wyciągane z cmentarzyska na pustyni w Arizonie, remontowane i wysyłane do mniej wymagających zadań. Najważniejsze ma być jednak znaczne zwiększenie funduszy na remonty.
Szefostwo floty i marines upatruje ratunku w zapowiadanym przez Donalda Trumpa zwiększeniu wydatków na cele militarne. Problem w tym, że nowy prezydent i jego współpracownicy najczęściej mówią o zwiększeniu rozmiarów sił zbrojnych. Zwłaszcza US Navy, podczas gdy flota bardziej potrzebuje nie dodatkowych okrętów, ale pieniędzy i czasu na odbudowanie sił po półtorej dekady intensywnych operacji w ramach "wojny z terrorem".
Wojsko USA, nie tylko flota i marines, ugina się pod ciężarem przerostu ambicji w relacji do środków, co kończy się właśnie tak, jak w przypadku F/A-18.
Autor: mk//rzw / Źródło: Breaking Defense, Defense News, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: USMC