Prezydent Jemenu Ali Abd Allah Salah jest gotowy ustąpić w najbliższych kilkunastu miesiącach, jednak apeluje, by nie przekazywać władzy wojskowym. Tymczasem w Jemenie coraz więcej wojskowych i urzędników przechodzi na stronę opozycji. Katarska telewizja Al Dżazira twierdzi, że jej biuro w stołecznej Sanie zostało splądrowane przez uzbrojonych napastników.
Al Dżazira nie zidentyfikowała napastników podając jedynie, że uciekli z zagrabionym sprzętem należącym do telewizji. Nie wiadomo zatem, czy byli to zwolennicy prezydenta czy jego przeciwnicy.
A tych od poniedziałku Ali Abd Allah Salah ma więcej, gdy na stronę opozycji domagającej się jego ustąpienia przeszło kilku dowódców wojskowych i liczni urzędnicy.
Największym zagrożeniem dla Salaha jest odejście z jego obozu komendanta 1. Dywizji Pancernej gen. Aliego Mohsena, który ogłosił się obrońcą protestujących od tygodni przeciwników prezydenta.
Czołgi przeciwko armii
Razem z Mohsenem odeszło kilkudziesięciu oficerów armii, ale przyboczna Gwardia Republikańska, jak i ministerstwo obrony, zapowiedziała, że będzie bronić Salaha.
To właśnie oddziały Gwardii starły się ubiegłej nocy z wojskiem w prowincji Hadramaut na wschodzie kraju. Według korespondenta chińskiej agencji Xinhua w ruch poszły czołgi. W efekcie zginęło czterech żołnierzy, w tym jeden oficer.
Dyplomaci sympatyzują z opozycją
Salah stracił w nocy też kolejnych urzędników. Czterech z sześciu pracowników ambasady Jemenu w Waszyngtonie opowiedziało się za opozycją, podała Al Dżazira, nie wypowiadając jednocześnie służby rządowi.
Rząd może się zmienić, ale dyplomaci zostają, miał powiedzieć katarskiej telewizji jeden z pracowników ambasady.
Jak podał dubajski dziennik "Gulf News", do przeciwników prezydenta dołączyli też ambasadorowie Jemenu w Pakistanie, Katarze, Omanie i Hiszpanii.
"Deklarujemy nasze pełne poparcie dla młodych i ich żądań" - napisali ambasadorowie. Są oni kolejnymi przedstawicielami jemeńskiego korpusu dyplomatycznego, którzy przeszli na stronę opozycji.
Wezwali oni "jemeńskich przywódców, rozsądnych ludzi w armii, instytucjach publicznych, intelektualistów i przywódców religijnych, by przedłożyli interes Jemenu nad swój prywatny".
Prezydent obiecuje odejść
We wtorek rzecznik prezydenta, Ahmed al-Sufi, oświadczył w rozmowie z AP, że w poniedziałek wieczorem Salah poinformował najważniejszych jemeńskich urzędników, dowódców wojskowych i przywódców plemiennych o swoim zamiarze "konstytucyjnego" przekazania władzy jeszcze w tym roku.
Sam prezydent powiedział, że w Jemenie może dojść do wojny domowej w związku z próbami przeprowadzenia - jak to nazwał - "zamachu" na jego władzę.
- Ci, którzy chcą dorwać się do władzy w drodze zamachów stanu, powinni wiedzieć, że jest to poza dyskusją. Ojczyzna będzie niestabilna, dojdzie do wojny domowej, krwawej wojny. Powinni więc to poważnie rozważyć - ostrzegał w wystąpieniu przed dowódcami wojskowymi.
Poźniej dodał, że odda władzę na początku 2012 roku, po wyborach parlamentarnych. Podkreślił, że nie chce władzy, ale nie może odejść nie wiedząc, komu ją odda.
Gorąca sytuacja
Sytuacja w Jemenie robi się coraz bardziej napięta. W niedzielę w Sanie zebrały się tysiące ludzi. Dwa dni wcześniej przed stołecznym uniwersytetem siły bezpieczeństwa krwawo rozprawiły się z demonstrantami, zabijając 52 osoby i raniąc ponad 120.
Fala protestów w Jemenie została zainspirowana podobnymi wystąpieniami m.in. w Tunezji i Egipcie, które doprowadziły do ustąpienia przywódców tych krajów: Zina el-Abidina Ben Alego i Hosniego Mubaraka. Salah, będący u władzy od 32 lat, zapowiedział, że odejdzie w 2013 roku, kiedy wygasa jego kadencja. Opozycja żąda natychmiastowej dymisji.
Źródło: reuters, pap