Premier Gruzji Irakli Garibaszwili oświadczył w czwartek na konferencji prasowej, że Rosja nie ma środków nacisku, by odwieść rząd w Tbilisi od podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską, jak zrobiła to z Ukrainą.
- Chociaż można się spodziewać "prowokacji", Rosji brak środków nacisku - powiedział gruziński premier.
Gruzja to nie Ukraina
- Nie sądzimy, by ukraiński scenariusz mógł się powtórzyć w Gruzji, bo nie jesteśmy tak zależni od Rosji jak Ukraina. Rosja nie ma takich instrumentów nacisku, jakie miała i ma w stosunku do Ukrainy, toteż ryzyko jest minimalne - oświadczył Garibaszwili. Wspomniał o prowokacjach, do jakich doszło w ubiegłym roku, w tym na linii okupacyjnej, jak władze Gruzji nazywają granice z Abchazją i Osetią Południową - separatystycznymi republikami gruzińskimi, które po kilkudniowej wojnie w roku 2008 między Moskwą a Tbilisi ogłosiły niepodległość.
- Może dojść i do innych prowokacji, lecz nie spodziewamy się niczego nadzwyczajnego, bo co może być gorsze niż to co mamy obecnie - 20 proc. kraju pod okupacją - powiedział szef gruzińskiego rządu.
Tbilisi kolejnym celem Moskwy?
Podczas poniedziałkowej wizyty w Estonii przewodniczący parlamentu Gruzji Dawid Usupaszwili powiedział, że Gruzja może być następnym celem nacisków Rosji w miesiącach, jakie pozostały do podpisania jesienią bieżącego roku umowy stowarzyszeniowej z UE. Parafowane pod koniec listopada 2013 roku na szczycie Partnerstwa Wschodniego w Wilnie umowy stowarzyszeniowe między UE a Mołdawią i Gruzją mają być podpisane we wrześniu. Na szczycie w Wilnie Ukraina nie podpisała z UE umowy stowarzyszeniowej, co - zdaniem Zachodu - było skutkiem rosyjskich nacisków. Presja ze strony Kremla poskutkowała też w przypadku Armenii, która zamiast parafować umowę stowarzyszeniową z UE zapowiedziała przystąpienia do powstającej z inicjatywy Moskwy Unii Celnej.
Autor: //gak / Źródło: PAP