"Czuję, że nie jestem w tym miejscu, w którym powinienem być"


Rodzina strasznie to przeżywa. Nie wiadomo, jak to dalej się rozwinie, ale niestety wszyscy obawiają się, że będzie o wiele więcej ofiar - mówił w TVN24 Filipos Simeonidis, Grek mieszkający w Polsce. Bilans śmiertelnych ofiar pożarów, które szaleją na wschód od Aten, wzrósł do 74 osób.

Filipos Simeonidis podkreślił, że w związku z pożarami od trzech dni jest w stałym kontakcie ze swoimi bliskimi. - Rodzina strasznie to przeżywa - powiedział. Przypomniał, że do tej pory największe spustoszenie ogień poczynił na Peloponezie w 2007 roku.

- Natomiast to przebiło wszystko - stwierdził, oceniając rozmiar i skutki obecnych pożarów.

"Mam tylko nadzieję, że to nie było podpalenie"

- Czuję, że nie jestem w tym miejscu, w którym powinienem być, bo chciałbym pomóc. Ale niestety, nie mogę - przyznał, wyraźnie poruszony.

Jak podkreślił, wszyscy są wstrząśnięci liczbą ofiar. - Nie wiadomo, jak to dalej się rozwinie, ale niestety, wszyscy obawiają się, że będzie o wiele więcej ofiar - dodał. - Mam tylko nadzieję, że to nie było podpalenie, że to było przypadkowe - powiedział. Dodał, że "gdyby się okazało, jak w poprzednich latach, że to były podpalenia, to już w ogóle byłoby to tragiczne".

"Najgorsze w tym wszystkim było to, że wiatr wiał w różnych kierunkach"
"Najgorsze w tym wszystkim było to, że wiatr wiał w różnych kierunkach"tvn24

Służby "dobrze zorganizowane"

W jego ocenie greckie służby "stanęły na wysokości zadania, bardzo pomagają".

Simeonidis dodał, że mają one duże doświadczenie i były świetnie zorganizowane. - Nawet sami turyści przebywający tam na miejscu mówią, że są dobrze zorganizowani, ponieważ tam, gdzie tylko dostają informacje, w jak najkrótszym czasie próbują przesłać pomoc - mówił.

- Nie chodzi tylko o ląd. Bardzo dużo ofiar to są ludzie, którzy się utopili, bo wchodzili do wody - zaznaczył. Dodał, że w przybrzeżnych miejscowościach jak Rafina "zostały odcięte wszystkie drogi, zakorkowane, bo ludzie w pierwszym odruchu wsiadali do samochodów". - [Była - przyp. red.] sytuacja paniki, niektórzy wchodzili do wody. Nawet turyści pontonami ratowali tych ludzi. Służby dojeżdżały, zabierały ludzi na łódki - wyjaśnił.

Jak mówił, dziś docierają uspokajające informacje, bo nie wieje już tak mocno.

- Najgorsze w tym wszystkim było to, że wiatr wiał w różnych kierunkach. Stąd te pożary, które nagle zrobiły się w kilku miejscach - dodał rozmówca TVN24.

Pożary w Grecji

Bilans śmiertelnych ofiar pożarów, jakie od poniedziałku szaleją na wschód od Aten, wzrósł już do 74 osób - podała agencja Reutersa, powołując się na służby ratownicze.

Wśród zabitych są całe rodziny z dziećmi. W wyniku pożarów zginęło między innymi dwoje Polaków. Zatonęła łódź, na której była matka z synem ewakuowana z hotelu w miejscowości Mati.

Służby ratunkowe ostrzegają, że bilans ofiar najpewniej będzie rósł. Co najmniej 11 rannych jest w stanie krytycznym.

Większość ofiar to ludzie, którzy z powodu pożarów zostali uwięzieni w swoich domach lub autach; pozostali utonęli w morzu, uciekając przed płomieniami. Ponad 700 osób, które chroniąc się przed żywiołem, utknęły na plażach i skalistych odcinkach wybrzeża, zostało uratowanych przez rybaków, grecką straż przybrzeżną i urlopowiczów na pontonach.

Tysiące ludzi noc z poniedziałku na wtorek spędziły pod gołym niebem, w samochodach lub w halach sportowych. Paliło się co najmniej 100 domów i 200 pojazdów.

We wtorek większość pożarów udało się ugasić. Straż pożarna ma nadzieję, że ogień uda się całkowicie opanować do końca dnia.

W związku z tragedią premier Aleksis Cipras ogłosił trzydniową żałobę narodową.

Autor: js//now / Źródło: TVN24, PAP

Raporty: