Dwaj Polacy podkładający ładunki wybuchowe w sklepach szwedzkiej sieci meblowej IKEA w kilku miastach Europy najprawdopodobniej nie działali sami - wynika z relacji ludzi, do których dotarli reporterzy "Superwizjera" TVN. Przez niemal pół roku ścigali ich policjanci z pięciu krajów Europy Zachodniej oraz Polski.
Zamachowcy w maju, w sklepach IKEI podłożyli cztery paczki z bombami: w holenderskim Eindhoven, belgijskiej Gandawie oraz Lille we Francji. Kilkanaście dni później w niemieckim Dreźnie wybuchła bomba ukryta w dziale kuchennym sklepu.
We wrześniu, tym razem w praskiej IKEI, policja znalazła kolejną bombę. Do szwedzkiej siedziby koncernu zadzwonił mężczyzna z żądaniem sześciu mln euro okupu.
Polacy zatrzymani
Pościg za zamachowcami nabrał tempa, a w sprawie pojawił się polski ślad bandytów. - To były części ładunków, puszki i kable noszące polskie napisy - mówi Adam Maruszczak, szef Centralnego Biura Śledczego.
Wiele wskazuje na to, że dwaj Polacy - Adam K. i Mikołaj G., podejrzani o podkładanie bomb i szantaż, wzorowali się na niemal identycznej historii sprzed dziewięciu lat. W 2002 roku w trzech sklepach IKEI w Holandii znaleziono ładunki wybuchowe. Do szwedzkiej firmy wysłano wówczas smsa, napisanego kiepską niemczyzną, z żądaniem 250 tys. euro. Zamachowców zatrzymano w Portugalii - byli to dwaj Polacy.
Tajemniczy sponsor
Czy Adam K. i Mikołaj G., aresztowani za szantaż IKEI, są wyrachowanymi przestępcami, potrafiącymi samodzielnie skonstruować bombę? A może to ktoś inny był mózgiem tej operacji? Dziennikarze Superwizjera dotarli do informacji świadczących o tym, że nieznany jak dotąd człowiek mógł nie tylko pomagać w budowie bomb, ale także "sponsorować" szantażystów.
Źródło: Superwizjer TVN
Źródło zdjęcia głównego: Superwizjer TVN, cz. I