Śmierć 27-letniego Brazylijczyka w londyńskim metrze cztery lata temu wstrząsnęła Wielką Brytanią. Policja zastrzeliła Jeana Charlesa de Menezesa, jak się okazało bezpodstawnie, bo podejrzewała go o zamiar przeprowadzenia zamachu. Teraz prokuratura uznała, że policjanci nie odpowiedzą za swoją pomyłkę.
De Menezes, londyński elektryk, został 22 lipca 2005 r. postrzelony siedmiokrotnie w głowę przez policjantów w wagoniku metra na stacji Stockwell. Policjanci wzięli go za Husseina Osmana, jednego z czterech terrorystów, którzy dzień wcześniej bezskutecznie próbowali dokonać ataku na londyńskie metro.
Miał to być zamach identyczny z tymi, które dwa tygodnie wcześniej kosztowały życie 52 londyńczyków.
Niespójne zeznania świadków
Śmierć niewinnego Brazylijczyka wstrząsnęła opinią publiczną. Rodzina ofiary domagała się ukarania policjantów, twierdząc, że akcja przeprowadzona została z całkowitym pogwałceniem przyjętych procedur.
Potwierdzały to zeznania świadków, którzy twierdzili, że przed oddaniem strzałów policjanci nie ostrzegli de Menezesa, a w trakcie całej akcji zachowywali się brutalnie i chaotycznie.
Zeznania samych policjantów, które zebrała brytyjska prokuratura, świadczyły o czymś przeciwnym. Dodatkowo porkuratorzy uznali, że zeznania świadków są niespójne, co musiało świadczyć na rzecz podejrzanych policjantów.
Nadszarpnięty wizerunek policji
Niemniej już w 2007 r. prokuratura uznała, że policja, jako instytucja, dopuściła się błędów proceduralnych w sprawie zastrzelenia Brazylijczyka, ale i wtedy nikt osobiście nie został pociągnięty do odpowiedzialności.
Sprawa jednak, mimo wyroków, odbiła się na wizerunku brytyjskiej policji, a szef Scotland Yardu Ian Blair został zmuszony do dymisji.
Źródło: Reuters
Źródło zdjęcia głównego: Archiwum TVN