Mieszkańcy Moskwy pożegnali ofiary zbrodni, dokonanej w biały dzień na jednej z ulic rosyjskiej stolicy. Dziennikarkę Anastazję Baburową oraz adwokata i obrońcę praw człowieka Stanisława Markiełowa nieznany sprawca zastrzelił w poniedziałek. Oboje byli zaangażowani w ściganie zbrodni rosyjskich żołnierzy w Czeczenii.
Setki osób przyszły na cmentarz Ostankinowski, aby pożegnać Stanisława Markiełowa, obrońcę praw człowieka. Byli znani obrońcy praw człowieka i zwykli mieszkańcy Moskwy. W intencji drugiej z ofiar, dziennikarki opozycyjnej "Nowej Gaziety", Anastazji Baburowej zostało odprawione nabożeństwo żałobne. Jej ciało zostanie pochowane w Sewastopolu na Krymie, skąd pochodziła.
Ryzykowna kariera
Stanisław Markiełow był bliskim współpracownikiem zastrzelonej 2 lata temu dziennikarki "Nowej Gaziety", Anny Politkowskiej. Prowadził wiele głośnych spraw, w tym zgwałconej i zamordowanej w 2000 roku przez pułkownika armii rosyjskiej Jurija Budanowa 18-letniej Czeczenki Elizy Kungajewej. Doprowadził m.in. do skazania Siergieja Łapina, porucznika sił specjalnych milicji OMON, który w czasie pacyfikacji Czeczenii bestialsko znęcał się nad aresztowanymi Czeczenami.
Stanisław Markiełow zginął w poniedziałek w centrum rosyjskiej stolicy, kilkaset metrów od Kremla. Został zastrzelony, gdy wracał z konferencji prasowej, na której ogłosił, że zaskarży do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, decyzję o przedterminowym zwolnieniu rosyjskiego pulkownika, skazanego za gwałt i zabójstwo młodej Czeczenki.
Władza nie przyszła
W ostatniej drodze zamordowanemu nie towarzyszył żaden z przedstawicieli władz Rosji, czy samej Moskwy. Rosyjskie media podają, że zabójstwo może mieć charakter polityczny, a zabójcy upatrują w kręgach milicji lub funkcjonariuszy którejś ze służb specjalnych.
Generał Władimir Pronin, szef moskwskiej milicji przyznał w czwartek, że nie ma postępu w śledztwie. Według niego, wbrew doniesieniom mediów, milicja nie dysponuje nagraniem zabójcy z którejś z kamer monitoringu w okolicy miejsca zbrodni.
Źródło: PAP