Ocaleliśmy tylko dzięki temu, że w naszej kabinie był zepsuty iluminator - opowiada jedna z ocalonych z niedzielnej katastrofy statku "Bułgaria" na Wołdze. Gulnaz Minnechajerowa i jej rodzina mieli szczęście.
- Kiedy zaczęło padać, próbowaliśmy go zamknąć, ale się nie udało - opisuje iluminator ze swojej kabiny Minnechajerowa. Gdy nadeszły najstraszniejsze chwile, usterka okna okazała się zbawienna. - Gdyby woda nie zaczęła wlewać się przez okno, zostalibyśmy zalani przez wodę z korytarza i utonęlibyśmy - opowiada kobieta agencji RIA Nowosti.
Gdy woda zaczęła wlewać się przez niezamykające się okno, wszyscy pasażerowie kajuty - Minnechajerowa, jej mąż, 14-miesięczna córka oraz brat męża z żoną - wybiegli na korytarz. - Nie było żadnego alarmu - wspomina uratowana.
Gdy zauważyła, że w kabinie naprzeciwko ludzie wyciągają kamizelki ratunkowe z szafy, zrobiła to samo. Później wszyscy mieszkańcy kajuty spróbowali wydostać się przez iluminator. - Mąż otworzył go, złapał dziecko za nogę i wypłynął - mówi kobieta. Ona i reszta rodziny zrobili to samo. Cali i zdrowi spotkali się ponownie na tratwie ratunkowej. Zepsute okno dało im więcej czasu na reakcję.
- Nasze dziecko ma się dobrze. Bałam się, że mogło połknąć paliwo, ale pediatra powiedział, że jego płuca są czyste - dodała.
Rozbieżne dane o ofiarach
Z Rosji cały czas nadchodzą sprzeczne doniesienia o liczbie potwierdzonych ofiar. Do tej pory mówi się o ponad 70 potwierdzonych ofiarach śmiertelnych (ostatnie doniesienia - dokładnie 73) i kilkudziesięciu poszukiwanych pasażerach. Agencja Interfax donosi jednak o 86 wyłowionych ciałach, w tym 51 kobietach i 19 dzieciach. Agencja RIA Nowosti twierdzi zaś, że potwierdzono śmierć 88 osób, w tym 11 dzieci.
Komitet Śledczy poinformował we wtorek, że zginęło w niej co najmniej 116 osób. Według tego oświadczenia "na pokładzie znajdowały się 192 osoby: 23 członków załogi z czterema członkami rodzin, 15 członków personelu pokładowego i dwóch członków ich rodzin oraz 148 pasażerów".
Źródło: Ria Novosti