W gabinecie nowego prezydenta USA znajdzie się zaledwie pięć kobiet. I choć Obama podkreśla, że jego najbliżsi współpracownicy pochodzą z bardzo różnych grup - płciowych, etnicznych i politycznych - to jednak nie wszystkim podoba się ich dobór. - To szokujący krok wstecz - twierdzą organizacje walczące o prawa kobiet.
Gabinet Baracka Obamy liczy w sumie 20 osób i został precyzyjnie skonstruowany. Znajduje się w nim pięć kobiet: gubernator Arizony Janet Napolitano jako sekretarz bezpieczeństwa wewnętrznego, senator Hillary Clinton jako sekretarz stanu, republikanka Hilda Solis jako sekretarz pracy, Susan Rice w roli ambasadora w Organizacji Narodów Zjednoczonych oraz Lisa Jackson jako szef agencji ochrony środowiska.
W gabinecie jest bardzo mała ilość kobiet. To jest miejsce, gdzie zapadają najważniejsze dla kraju decyzje, i potrzeba tu ich więcej. Kim Gandy, National Organization for Women
Poza paniami, obok prezydenta zasiadać będzie m.in. także czterech afroamerykanów, trzech latynosów, dwóch republikanów i dwóch azjatów w tym jeden nagrodzony Noblem.
- Myślę, że ludzie zauważyli, że spełniliśmy nasze zobowiązania tworząc administrację, która jest zróżnicowane nie tylko etnicznie, ale także politycznie i społecznie - powiedział prezydent-elekt 16 grudnia.
Czemu tak mało?
Wiele osób narzeka jednak na obsadę gabinetu Baracka Obamy. - W gabinecie jest bardzo mała liczba kobiet. To jest miejsce, gdzie zapadają najważniejsze dla kraju decyzje, i potrzeba tu ich więcej - powiedziała Kim Gandy z National Organization for Women.
I choć ich liczba jest porównywalna z dwoma poprzednimi gabinetami (Clintona i Busha), kampania Obamy rozbudziła nadzieje. - To jest szokujący krok wstecz - powiedziała Amy Siskind, współzałożycielka grupy New Agenda. - Taki stan rzeczy wydaje się nie obchodzić prezydenta-elekta - powiedziała.
Źródło: CNN
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA