Naloty bezzałogowych samolotów USA w Pakistanie, Jemenie czy Somalii nie są tajemnicą. Wiadomo, że drony regularnie zabijają domniemanych rebeliantów i terrorystów. Władze USA jednak praktycznie nigdy nie komentują oficjalnie doniesień na ten temat. Teraz wyjątkowo zrobił to Barack Obama i to w niecodziennym miejscu, mianowicie na internetowym czacie.
Prezydent rozmawiał z sześcioma internautami, którzy zostali wyselekcjonowani spośród 130 tysięcy osób, które przesłały uprzednio zapytania. Wybrańcy mogli zadać swoje główne pytanie i potem starać się wydobyć z prezydenta bardziej precyzyjne odpowiedzi. Cała rozmowa trwała godzinę i można ją było oglądać na żywo.
Wojsko na usługach prezydenta
Jeden z internautów zapytał Obamę o gwałtowny wzrost ilości nalotów bezzałogowych dronów podczas jego prezydentury. Odpowiadając prezydent potwierdził, że większość ataków ma miejsce w Pakistanie na terenach plemion pasztuńskich przy granicy z Afganistanem. Kampania nalotów ma być "skoncentrowana na ludziach, którzy są na liście aktywnych terrorystów".
- Celami są podejrzani członkowie al-Kaidy, którzy przebywają tam w bardzo trudnym terenie - stwierdził Obama. - Gdybyśmy musieli się do nich dostać jakimś innym sposobem, oznaczałoby to zaangażowanie się w znacznie większą operacją militarną niż obecnie - powiedział prezydent.
Oświadczenie Obamy jest bardzo rzadkim oficjalnym przyznaniem się USA do rutynowych nalotów dronów. Całość operacji pozostaje pod kontrolą CIA, która nie ma zwyczaju działać otwarcie. Informacje na temat nalotów pochodzą zwykle od świadków na ziemi. W 2011 roku miało ich być około 65, a rok wcześniej aż 100.
Krytycy nalotów podkreślają, że ich ofiarami padają nie tylko rebelianci i terroryści, ale również ludność cywilna.
Źródło: BBC News
Źródło zdjęcia głównego: USAF