Oficjalnie znamy już członków ekipy Baracka Obamy, wraz z którymi nowy prezydent USA będzie musiał się zmierzyć z kryzysem finansowym. Jak zapowiada sam prezydent-elekt w walce z kryzysem "nie ma ani minuty do stracenia".
W większości eksperci są związani z byłym ministrem skarbu Robertem Rubinem, którzy pracowali z nim, kiedy kierował tym resortem w czasach prezydentury Billa Clintona. Rubin, który jest nieformalnym doradcą Obamy, uważa się za centrystę i pragmatyka, zwolennika równoważenia budżetu, wolnego handlu i deregulacji gospodarki.
Tekę ministra skarbu w nowym rządzie obejmie 47-letni Timothy Geithner, dotychczasowy szef nowojorskiego oddziału Rezerwy Federalnej (banku centralnego). Wszyscy komentatorzy, z konserwatystami włącznie, są zgodni, że ma on najwyższe kompetencje do pełnienia tej funkcji.
Lawrence Summers, następca Rubina w resorcie skarbu w gabinecie Clintona i były rektor Uniwersytetu Harvarda, został szefem Krajowej Rady Ekonomicznej (ang. skrót NEC) w Białym Domu. Uchodzi on za jednego z najwybitniejszych ekonomistów swego pokolenia.
Stanowisko dyrektora Biura ds. Zarządzania i Budżetu Białego Domu przypadło 39-letniemu Peterowi Orszagowi, natomiast przewodniczącą prezydenckiego Zespołu Doradców Ekonomicznych będzie profesor Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, Christina Romer.
Latynos na sekretarza handlu
Jedyną nominacją uważaną za "polityczną" w kierownictwie polityki gospodarczej jest mianowanie gubernatora stanu Nowy Meksyk Billa Richardsona ministrem handlu.
Był on rywalem Obamy w prawyborach prezydenckich i jednym z kandydatów na stanowisko sekretarza stanu, które otrzymała jednak Hillary Clinton. Matka Richardsona była Meksykanką i na jego wejście do gabinetu nalegało lobby latynoskie.
Jak ożywić gospodarkę?
Prezydent-elekt i jego współpracownicy przedstawili w czasie weekendu plan ożywienia pogrążonej w recesji gospodarki, który ma kosztować budżet USA do 500 miliardów dolarów. Jest to ponad dwukrotnie więcej niż zapowiadane przez Obamę w czasie kampanii wyborczej 175 mld dol.
Przewiduje on inwestowanie w infrastrukturę i nowe, "czyste" technologie, co ma stworzyć nowe miejsca pracy. Zakłada również obniżki podatków dla Amerykanów o niskich i średnich dochodach. Realizację przedstawianego w czasie kampanii wyborczej postulatu podwyższenia podatków dla najzamożniejszych odłożono do co najmniej 2011 roku.
Sam Obama ogłaszając nominacje stwierdził, że kryzys może się jeszcze nasilić, zanim zostanie przezwyciężony, w związku z czym "nie ma ani minuty do stracenia". Wezwał jednocześnie Kongres USA w nowym składzie, by energicznie wspierał działania Białego Domu na rzecz przywrócenia równowagi gospodarczej.
Źródło: Reuters, PAP, Gazeta Wyborcza