Poparli go w wyborach prezydenckich, teraz żądają stanowisk w nowej administracji. Amerykańscy Latynosi uważają, że ich przedstawicielowi należy się nawet stanowisko sekretarza stanu.
- Byłoby dziwne, gdyby w tym tak historycznym momencie, gabinet prezydenta nie odzwierciedlał różnorodności etnicznej - uważa Janet Murgula, przewodnicząca głównej organizacji latynoskiej w USA National Council of La Raza.
Zdaniem hiszpańskojęzycznej mniejszości, silna reprezentacja we władzach należy się jej za mocne poparcie Obamy w wyborach. W wyborach do Białego Domu prawie 70 proc. Latynosów głosowało na czarnoskórego senatora, chociaż wcześniej, w prawyborach, popierali Hillary Clinton.
Było to dużo większe poparcie dla Demokraty niż cztery lata temu, gdy ówczesnego kandydata partii Johna Kerry'ego poparło ok. 57 procent latynoskich wyborców.
Nasz człowiek na sekretarza stanu
Ambicje Latynosów sięgają wysoko. Swojego przedstawiciela, gubernatora stanu Nowy Meksyk Billa Richardsona, widzą nawet na stanowisku sekretarza stanu.
Nie byłaby to zła kandydatura, jeśli spojrzeć na kompetencje Richardsona. Gubernator był w przeszłości kongresmanem i ma duże doświadczenie na arenie międzynarodowej. Za prezydentury Billa Clintona jeździł z misją dyplomatyczną do Korei Północnej, a w jego drugiej kadencji był ambasadorem USA przy ONZ. Pełnił także stanowisko ministra ds. energetyki.
Dodatkową zaletą Richardsona jest fakt, że mimo widocznych związków z administracją Clintona, już w marcu poparł on w prawyborach nie Hillary Clinton, lecz Baracka Obamę. Niektórzy Demokraci uznali to nawet za "zdradę" byłej Pierwszej Damy.
Faworyt: John Kerry
Na razie jednak za faworyta do tego urzędu uchodzi raczej senator John Kerry, kandydat na prezydenta w wyborach w 2004 r., który ma równie duże doświadczenie w dziedzinie polityki zagranicznej. On też wcześniej poparł Obamę.
Innym czołowym kandydatem jest republikański senator Chuck Hagel, jeden z nielicznych republikańskich przeciwników wojny w Iraku.
Latynosi na mniej eksponowanych stanowiskach
Latynosi w gabinecie Baracka Obamy nie byliby precedensem. Za rządów Clintona ministrem budownictwa i rozwoju miast był Henry Cisneros, a transportu Federico Pena. W gabinecie Busha prokuratorem generalnym był Alberto Gonzales. On jednak nie miał szczęścia - odszedł z tego resortu krytykowany za jego upolitycznienie.
Czas pokaże, czy Obama ulegnie presji Latynosów. Jedna z najbliższych doradczyń Obamy, Valerie Jarrett powiedziała co prawda, że różnorodność etniczna będzie ważnym czynnikiem przy nominacjach, jednak szef zespołu do spraw transferu władzy John Podesta podkreślił, że najważniejszym kryterium będą kwalifikacje kandydatów.
Źródło: PAP