Prezydent Iranu Mahmud Ahmadineżad jest krytykowany nie tylko przez reformatorską scenę polityczną kraju. Właśnie cios prezydentowi wymierzyli konserwatyści.
Cios, który przyszedł w wyjątkowo niewygodnym momencie, gdy prezydent - od czasu kontrowersyjnych czerwcowych wyborów - musi bronić się przed krytyką reformatorów i protestami tysięcy żądających zmian Irańczyków.
Tym razem atak przyszedł z drugiej strony. Po naciskiem twardogłowego establishmentu i na polecenie samego duchowo-politycznego przywódcy Iranu, ajatollaha Mohammada Ali Chameneiego, Ahmadineżad zdymisjonował w piątek pierwszego wiceprezydenta Esfandjara Rahima Moszaia.
Mimo różnic - doskonały współpracownik
Moszai, uchodzący za polityka umiarkowanego, ściągnął na siebie gniew środowisk konserwatywnych oświadczeniem w lipcu 2008 r., że "Iran jest przyjacielem narodu amerykańskiego i narodu izraelskiego".
Mimo to Ahmadineżad bronił Moszaia, który niezależnie od różnicy poglądów z prezydentem uchodził za jednego z jego najbliższych współpracowników. Dodatkowo dwóch polityków łączą więzy rodzinne - córka Moszaia wyszła za maż za syna Ahmadineżada.
Twardogłowi naciskają
Jednak pod trwającej tydzień konfrontacji z ajatollahem Chamenei Ahmadineżad uległ - Moszai musiał odejść. Podjęcie decyzji z pewnością ułatwiła prezydentowi piątkowa demonstracja na ulicach Teheranu.
Konserwatywnie nastawieni studenci domagali się podczas niej dymisji Moszaia i grozili Ahmadineżadowi wycofaniem poparcia, jeśli nie posłucha Chameneiego.
Konfrontacja z Najwyższym Przywódcą, oceniają komentatorzy, ujawniła stopień uzależnienia Ahmadineżada od nacisków konserwatystów. To jednak jedyna siła, której prezydent może się trzymać.
Na reformatorów, po czerwcowych wyborach i towarzyszących im zamieszkach, nie ma co liczyć.
Źródło: PAP