Na USA leciało 2,2 tys. jądrowych rakiet. Tylko w komputerze

 
USA i ZSRR były o krok od wojny atomowejWikipedia

W czasie kampanii prezydenckiej w 2008 r. Barack Obama i Hillary Clinton zastanawiali się, do kogo najlepiej zadzwonić w Białym Domu o godz. 3:00 nad ranem, aby poinformować o poważnym zagrożeniu dla bezpieczeństwa USA lub o poważnym incydencie na świecie. Można przypuszczać, że i pani Clinton i Obama mieli na myśli informacje o kryzysie międzynarodowym, zamachu terrorystycznym, ale na pewno w 2008 r. nie przyszło im do głowy mówić o telefonie nad ranem do Białego Domu z informacją o globalnej wojnie, o III wojnie światowej, o nieuchronnej zagładzie atomowej.

Taki telefon o 3:00 nad ranem z informacją o "końcu świata jaki znamy" otrzymał 9 listopada 1979 r. Zbigniew Brzeziński, doradca prezydenta Cartera do spraw bezpieczeństwa narodowego. Brzeziński, obudzony przed świtem, otrzymał informację od NORAD, centrum obrony powietrznej USA i Kanady, że Związek Radziecki rozpoczął atak rakietowy na Stany Zjednoczone.

Chwila na decyzję

Informacja, którą otrzymał Brzeziński brzmiała: ZSRR wystrzelił w stronę Ameryki Północnej 250 rakiet z ładunkami jądrowymi. Doradca prezydenta wiedział, że Carter ma zaledwie 3 do 5 minut na podjęcie decyzji o ataku odwetowym. Ale Brzeziński poprosił o potwierdzenie tej informacji. Otrzymał drugi telefon z informacją, że na USA i Kanadę wystrzelono 2,2 tys. rakiet jądrowych.

Minutę przed decyzją o obudzeniu prezydenta USA, który najpewniej wydałby rozkaz kontruderzenia, Brzeziński otrzymał trzeci telefon: tym razem okazało się, że doniesienia o zbliżających się rakietach radzieckich były pomyłką. Winę ponosił komputer i wadliwy program wprowadzony do niego. Brzeziński w ciągu kilku minut rozmyślał o końcu świata, ale nawet nie obudził żony będąc pewny, że za chwilę wszyscy zginą.

Pomyłka

Podczas dochodzenia okazało się, że komputer odpowiedzialny za atak czytał dane z programu szkoleniowego, który błędnie do niego wprowadzono. Ale incydent był na tyle poważny, że Stany Zjednoczone musiały z niego tłumaczyć się Moskwie. Ujawnione właśnie dokumenty amerykańskie zawierają ostrzeżenia pod adresem USA ze strony samego Leonida Breżniewa, który był oburzony nieodpowiedzialnością strony amerykańskiej i możliwością wybuchu przypadkowej wojny jądrowej.

Dochodzenie na zlecenie prezydenta wykazało, że pomyłki będą się zdarzać, ale że ostateczną gwarancją, iż do przypadkowego odpalenia rakiet jądrowych nie dojdzie, jest człowiek. To ludzie podejmują decyzję o odpaleniu rakiet, nie maszyny, stwierdzają raporty. Ujawnione dokumenty wskazują także, że niebezpieczne alerty jądrowe miały miejsce aż trzykrotnie w roku 1980 r., w roku wielkich napięć w stosunkach USA–ZSRR po inwazji radzieckiej na Afganistan i bojkocie Igrzysk Olimpijskich w Moskwie przez Zachód.

Uznanie pułkownika

Kilka dni temu w Niemczech doroczną Nagrodę Dziennikarską otrzymał emerytowany radziecki pułkownik Stanisław Pietrow. We wrześniu 1983 r. pełniąc dyżur w jednostce wczesnego ostrzegania przed atakiem jądrowym na ZSRR, zauważył, że USA wystrzeliły kilka rakiet w kierunku terytorium radzieckiego. Na zimno ocenił, że Amerykanie na pewno nie rozpoczęliby wojny nuklearnej używając kilku rakiet. Miał rację, okazało się, że informacja o ataku była błędem systemu satelitarnego. Dopiero po latach Pietrow doczekał się uznania.

Źródło: tvn24

Źródło zdjęcia głównego: Wikipedia