- Chiński rząd uważa, że stwarzam problemy, więc moim obowiązkiem jest stwarzać ich jeszcze więcej - zażartował Dalajlama XIV, odnosząc się do powracających niczym bumerang oskarżeń Pekinu, że jego podróże mają polityczny charakter.
Duchowy przywódca Tybetańczyków, który w sobotę gościł w Tokio powiedział też, że jest zaskoczony chińskim protestami przeciwko podróży do Arunaćal Pradeś - części Indii, do których pretensje rości sobie Pekin.
- Ponieważ w 1962 roku Armia Ludowo-Wyzwoleńcza dotarła na tereny już zajęte... wtedy Indie odepchnęły ją. Chiński rząd jednostronnie ogłosił zawieszenie broni. Więc w czym problem? - pytał Dalajlama XIV, który aż do wyjazdu do Arunachal Pradesh (8. listopada) pozostanie w Kraju Kwitnącej Wiśni.
Wolności obywatelskie
Tybetańczyk skrytykował też Chiny za ograniczanie praw człowieka. - Ludzie w Chinach nie mają wolności w dostępie do informacji, (...) a ich gazety, media, wszystkie informacje są jednostronną propagandą - ocenił.
Wezwał przy tym zagranicznych dziennikarzy do odwiedzenia Tybetu i "odkrycia rzeczywistości" w zachodnich regionach Tybetu i Sinkjangu (Xinjangu).
Posłaniec pokoju
Jego Świątobliwość Dalajlama XIV uciekł do Indii w 1959 roku i od tej chwili znajduje się na uchodźstwie. Siedzibę ma w Dharamśali, ale większą część roku spędza na podróżach zagranicznych po całym świecie, gdzie udziela nauk duchowych i apeluje o pokojowe współistnienie między narodami.
Za swoje starania został uhonorowany w 1989 roku Pokojową Nagrodą Nobla.
Źródło: Al Jazeera