Dlaczego większość uratowanych osób to członkowie załogi, dlaczego statek nie przybił do brzegu, a kontynuował rejs w bardzo złą pogodę i dlaczego władze nie ujawniły nazwisk ocalałych pasażerów oraz tożsamości wyłowionych ofiar? Dwie doby po katastrofie chińskiego statku z 456 osobami na pokładzie rodziny zaginionych publicznie wyrażają swój gniew i pytają, co robią władze w Pekinie, które nie tłumaczą nawet, jak przebiega akcja ratunkowa na rzece Jangcy.
W nocy z niedzieli na poniedziałek statek płynący rzeką Jangcy z miasta Nankin do Czungcin w środkowych Chinach w połowie drogi trafił na olbrzymi cyklon, który miał zatopić jednostkę w zaledwie dwie minuty.
Czteropoziomowy statek przewożący razem z załogą 456 osób przewrócił się do góry dnem i w takiej pozycji znajduje się do tej pory.
Pytania ws. katastrofy. Rodziny wściekłe
W drugim dniu akcji ratunkowej, a równocześnie drugim dniu śledztwa pojawiło się mnóstwo pytań dotyczących tego, jaki przebieg miała katastrofa Wschodniej Gwiazdy. Według śledczych na 10 minut przed katastrofą jednostka miała wykonać nagły zwrot, ale nie wiadomo, co go spowodowało. Policja nie informuje bowiem, co zeznali kapitan statku i członkowie załogi, którzy przeżyli katastrofę i zostali wyciągnięci z rzeki.
Rodziny osób, które były na statku, nie wiedzą zresztą o wiele ważniejszych rzeczy. Z jakichś przyczyn ani władze regionu, ani władze w Pekinie nie podały do wiadomości tożsamości osób, których ciała wyłowiono. W tej chwili jest ich 26. Katastrofę przeżyło 14 osób, a pozostałe 416 uznaje się za zaginione.
Rodziny zaginionych wzięły we wtorek sprawy w swoje ręce i przyjechały wynajętymi autobusami w pobliże miejsca katastrofy. Tam stanęły na brzegu Jangcy i zaczęły obserwować akcję ratunkową. Wielu członków rodzin otwarcie mówi, że ma za złe Pekinowi nieumiejętne ich zdaniem prowadzenie akcji ratunkowej.
Część osób próbuje więc wyciągać informacje od koordynujących akcją na rzece, a część stara się kontaktować z policją.
Rodziny zaginionych chcą, by odpowiedziano na ich pytania o to, dlaczego katastrofę przeżyła większość załogi, dlaczego miała ona czas, by nałożyć kamizelki ratunkowe, a przez dwie minuty, gdy statek tonął, kapitan ani nikt inny nie uruchomił syreny alarmowej? Nie rozumieją też, dlaczego w ogóle statek płynął - mimo złych prognoz dla regionu.
Agencja Reutera, która zebrała część informacji o kapitanie statku, Cangu Szuwenie, pisze, że kapitan ma ponad 10 lat doświadczenia w żegludze, a na tej trasie pływał od co najmniej siedmiu.
W 2013 r. stał się z kolei bohaterem mediów, gdy uratował życie duszącemu się 70-latkowi.
Kapitan podróżował na pokładzie Wschodniej Gwiazdy z żoną, która pracowała przy obsłudze gości. Jej los pozostaje nieznany.
Autor: adso\mtom / Źródło: Reuters