Kto może stać za zamachami w Oslo?


Kto stoi za zamachem bombowym w Oslo i strzelaniną na wyspie Utoya, jeśli wierzyć, że zbieżność tych dwóch aktów terroru nie jest przypadkowa? Kto może zagrażać Norwegii, która w powszechnym mniemaniu nie jest głównym celem terrorystów? Tropów jest kilka, żaden nie jest pewny.

Pierwszy – najświeższy i podbudowany "przyznaniem się do winy" – prowadzi do nieznanej grupy Ansar al-Jihad al-Alami (Pomocników Globalnego Dżihadu). Jej członkowie przyznali się do odpowiedzialności za zamach w Oslo 10 minut po wybuchu pierwszej bomby. Will McCants, ekspert ds. dżihadyzmu z amerykańskiego Uniwersytetu Johna Hopkinsa, który odnalazł oświadczenie na stronie internetowej odwiedzanej przez fanatyków islamskich twierdzi, powołując się na dokonane przez siebie tłumaczenie, że atak to zemsta za udział Norwegów w Afganistanie.

„Domagaliśmy się, by kraje europejskie wycofały się z Afganistanu i zakończyły swoją wojnę przeciwko islamowi i muzułmanom” – brzmi oświadczenie. Dalej jego autorzy zapowiadają, że "to co widzicie, jest tylko początkiem". Oświadczenie grupy, o której nikt wcześniej nie słyszał, jest jednak trudne do zweryfikowania, co zaznacza sam McCants.

Jedno z ogniw

Można jednak przypuszczać, że jeśli okaże się ono prawdziwe, to Pomocników Globalnego Dżihadu można traktować jako jedno z ogniw światowej sieci Al.-Kaidy, tym bardziej że ta organizacja już raz wzięła Norwegię na celownik. W lipcu 2010 roku norweskie siły bezpieczeństwa zatrzymały trzy osoby podejrzane o przygotowywanie zamachu terrorystycznego w tym kraju, które od razu posądzono o współpracę z organizacją żyjącego wtedy jeszcze Osamy bin Ladena. Cała trójka miała planować zamachy z użyciem lekkich, lecz potężnych bomb, podobnych do tych, których użyto w udaremnionym samobójczym zamachu w nowojorskim metrze w 2009 roku. Być może takich samych, które użyto 22 lipca.

Może Libia?

Inny, również międzynarodowy trop prowadzi do Libii, w operację przeciwko której Norwegia zaangażowana jest od początku jej trwania. Muammar Kaddafi kilkukrotnie w ostatnich tygodniach groził bowiem odwetem za prowadzoną przeciw niemu kampanię NATO wspierającą rebelię. – Możemy przenieść walkę do Europy – zapowiadał 1 lipca, a tydzień później oznajmił, że setki jego rodaków tylko czekają, by stać się męczennikami za świętą sprawę, czyli walkę o przetrwanie reżimu. Groźby Kaddafiego są o tyle niepokojące, że Libia już udowodniła w przeszłości, że jest zdolna do sponsorowania i wykorzystania terroryzmu jako narzędzia walki.

Najbardziej spektakularny akt terroru nastąpił w 1988 r., gdy w zamachu na samolot PanAm nad szkocką miejscowością Lockerbie zginęło 270 osób, w większości Amerykanie - 259 osób na pokładzie i 11 na ziemi. Kaddafi atakował też cele naziemne, jak berlińska dyskoteka La Belle w 1986 roku, gdy zginęły trzy osoby, a 200 zostało rannych. Libijski dyktator udowodnił, że przyparty do muru nie cofnie się przed niczym. Pytaniem jednak pozostaje, co Kaddafi osiągnąłby organizując zamach w Oslo. Odciąłby sobie tym samym z pewnością wątłą, lecz cały czas realną możliwość odejścia z libijskiego firmamentu jeszcze za życia. Organizacja zamachu przez Libijczyka byłaby bowiem rodzajem samobójstwa przezeń popełnionego.

A może Norwegia?

Ostatni do tej pory zidentyfikowany trop ma pochodzenie krajowe, choć jego praźródła leżą jednak znów poza granicami Norwegii. Wiąże się on z osobą Mułły Krekara, irackiego Kurda, założyciela organizacji terrorystycznej Ansar al-Islam, którego od 2005 roku Norwegowie próbują bezskutecznie deportować do ojczyzny. Na przeszkodzie stoją jednak względy humanitarne – dbałe o prawa człowiek Oslo obawia się niebezpodstawnie, że w Iraku Krekara - którego Oslo chce deportować za podejrzane wycieczki w latach 90. XX wieku do ojczyzny, podczas których założył Ansar al-Islam - mogłyby czekać tortury.

Krekar (w zasadzie Fateh Najmeddin Faradż), który od 1991 do 2001 roku cieszył się w Norwegii statusem uchodźcy, nie kryje, że założył organizację terrorystyczną, ale twierdzi, że dawno z nią zerwał. Norwegowie mimo wszystko postanowili się jednak go pozbyć, a on sam mimo niechęci do Zachodu postanowił ich z tego powodu skarżyć Oslo do Strasburga o łamanie praw człowieka. Do połowy tego roku Krekar był zdecydowanie górą, mimo że w Norwegii nie miał ostatnio łatwo - jego dom został podpalony na początku 2010 roku - ale w lipcu jego karta najwyraźniej się odwróciła. Wszystko przez niezbyt powściągliwy język Kurda.

Norweska prokuratura postanowiła go bowiem oskarżyć o złamanie rodzimego prawa antyterrorystycznego poprzez popieranie terroryzmu. W czerwcu 2009 roku Krekar bowiem uznał w wywiadzie dla amerykańskiej telewizji NBC, że Amerykanie zasłużyli na 11 września, a samobójcze zamachy w Afganistanie są uzasadnione. Rok później Krekar dorzucił jeszcze grożenie śmiercią członkom rządu, gdy oznajmił, że była minister ds. uchodźców Erna Solberg doświadczy tego samego losu co on, jeśli zostanie deportowany do Iraku, czyli zginie.

Nic więc dziwnego, że jednym z pierwszych numerów, które wykręcili norwescy dziennikarze po zamachu, był numer Krekara, a w zasadzie jego adwokata. Ten stwierdził jednak, że jego klient był zaskoczony zamachem tak samo jak Norwegowie i nie ma z nimi nic wspólnego. Gdy przed budynkami rządowymi wybuchały bomby, on, jak co piątek – święty dzień muzułmanów, był w meczecie.

Źródło: tvn24.pl