Podczas trzęsienia ziemi całą rodziną byli w Santiago, stolicy Chile. Tam mieszkają od wielu lat. Byli świadkami niejednego trzęsienia. Lecz takiego jak to ostatnie, nie pamiętają.
- Wszyscy wyskoczyliśmy z łóżek (ok. 3:30 rano). Staliśmy w ramach drzwiowych. Przyjemne to nie było, huśtać się jak na statku i liczyć sekundy, kiedy to się skończy.
Teraz naprawdę myśleliśmy, że to już koniec, będziemy pogrzebani w ruinach.
A trzęsło coraz mocniej. Ze ścian spadały obrazy, na podłogę upadł kredens. Z hałasem runął stół i wazony. - Myślałem, że to wszystko za chwilę się zawali. Nagle cisza - żyjemy - napisał nam w swojej relacji.
Nie pierwsze trzęsienie
Pan Andrzej Zabłocki jest prezesem Zjednoczenia Polskiego w Chile im. Ignacego Domeyki. I przeżył niejedno trzęsienie ziemi w Chile, m.in. 7,7 w skali Richtera w 1985 roku.
Całą sobotę spędziliśmy na sprzątaniu i od czasu do czasu znowu wchodząc pod ramy drzwiowe na czas powtórnych wstrząsów.
Ale to było wyjątkowe. - Teraz naprawdę myśleliśmy, że to już koniec, będziemy pogrzebani w ruinach.
Na szczęście skończyło się na strachu. - Proszę sobie wyobrazić, jak moja córka z rodziną czuli się w bloku, pomimo, że to tylko czwarte piętro. Syn mieszka w kondominium, niskie domki. Ale ma restaurację i tam dopiero odebrał "basenik" alkoholowych drinków.
Wielkie sprzątanie i wstrząsy wtórne
Pan Andrzej pisze, że sytuacja w Santiago nie jest bardzo zła. Tylko metro nie działa i autobusy jeżdżą rzadko, bo "kierowcy też mieli swoje problemy". - Tu było dużo mniej strat, niż na południu. Tam jest naprawdę katastrofalna sytuacja, rząd wysyła pomoc.
Teraz mieszkańcy Chile starają się jednak wrócić do normalności. - Całą sobotę spędziliśmy na sprzątaniu i od czasu do czasu znowu wchodząc pod ramy drzwiowe na czas powtórnych wstrząsów.
- Kończę, bo znowu zaczęło się trząść.
Źródło: tvn24.pl