1986 r. i 2003 r. - to dwa czarne lata w historii NASA. Właśnie wtedy katastrofom uległym promy Challenger i Columbia. O tym, jakie wnioski wyciągnięto po tych wypadkach reporter TVN24 rozmawiał z dr Stephenem Robinsonem, jednym z astronautów NASA, którzy odwiedzają Polskę.
W katastrofach promów kosmicznych trudno liczyć, że ktoś przeżyje. Uratowanie załogi jest niemożliwe. W grę nie wchodzi nawet cud.
7 lat temu na pokładzie promu Columbia zginęła cała 7-osobowa załoga. Wśród nich byli także znajomi dr Robinsona. - To byli dobrzy przyjaciele. Ich śmierć to wielka strata, ale najlepszy sposób na okazanie im szacunku to dalsze prowadzenie misji - mówi dr Robinson.
Jak wykazało śledztwo przyczyną katastrofy był oderwany podczas startu fragment osłony termicznej kadłuba. - Zawiedli ludzie, NASA zbagatelizowała problem - mówi wprost Adam Piech, redaktor naczelny portalu kosmonauta.net.
Winny człowiek
Przy tak skomplikowanej technologii, jak ta wykorzystywana na promach kosmicznych, błąd ludzi zawsze wiąże się z usterką techniczną. W przypadku Chellangera naukowcy dowiedli, że zawiniła... wadliwa uszczelka.
Ale dr Robinson nie ma wątpliwości, że winni są pracownicy NASA. - Straciliśmy dwa promy, bo popełniliśmy błędy, ludzkie błędy. Nie powinniśmy myśleć, że zawiodła technika. To my podjęliśmy złe decyzje. Powinna to być dla nas nauczka - mówi.
Winnych katastrofy nie wskazano. Komisje Kongresu i NASA stworzyły jednak swoje raporty, a specjaliści wyciągnęli wnioski. - Jedna z największych zmian po katastrofie Columbii, to robienie przeglądu statku już w przestrzeni kosmicznej - mówi dr Robisnon. Zmienione zostały także procedury. - Myślimy o bezpieczeństwie cały czas. Wcześniej przez setki godzin przygotowujemy się na wszystko, co może się wydarzyć - dodaje.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24