Dyktator może przedłużyć swoje rządy


Lider opozycji wycofał się z drugiej tury wyborów prezydenckich w Zimbabwe. Oznacza to, że rządzący od ponad 20 lat Robert Mugabe, oskarżany przez wiele krajów o łamanie praw człowieka, nie ma w wyborach kontrkandydata.

Morgan Tsvangirai, przywódca Ruchu na rzecz Zmian Demokratycznych (MDC), tłumaczy rezygnację narastającą falą przemocy. Zaapelował on do ONZ i Unii Afrykańskiej o interwencję by powstrzymać "ludobójstwo w kraju". Druga tura wyborów była zaplanowana na 27 czerwca, jednak lider opozycji nie weźmie w nich udziału. Jako powód podał akty przemocy, których celem są sympatycy MDC.

Żeby nie szukać daleko, milicja lojalna wobec dyktatora, obecnego prezydenta, Roberta Mugabe pobiła na niedzielnym wiecu wyborczym zwolenników opozycji. - Milicja Afrykańskiego Narodowego Związku Zimbabwe - Frontu Patriotycznego (ZANU-PF, partii Mugabe) zaczęła bić ludzi, którzy zjawili się na wiecu i tych, którzy tam zmierzali - poinformowali członkowie Ruchu na rzecz Zmian Demokratycznych.

Kryzys w Zimbabwe

W Zimbabwe, byłej brytyjskiej kolonii, napięcie rośnie od 29 marca, kiedy odbyła się tam pierwsza tura wyborów prezydenckich. Tsvangirai pokonał rządzącego faktycznie krajem od 1980 roku (zanim został prezydentem przez kilka lat był premierem rządu) dyktatora Roberta Mugabe. Nie zdobył jednak, zdaniem komisji wyborczej, większości wymaganej do zwycięstwa już w pierwszej turze.

Opozycja wskazuje na rosnącą przemoc i zastraszanie jej zwolenników. Jak twierdzi, do tej pory siedemdziesięciu jej sympatyków zostało zabitych, a dwustu jest zaginionych. Tysiące ludzi wygnała z domów milicja lojalna wobec Mugabe.

Źródło: PAP, tvn24.pl