Dwa lata temu Rosja straciła twarz

Aktualizacja:
Do 23 listopada 2006 r. był znanym nielicznemu gronu rosyjskim dysydentem, którego teorie na temat zbrodniczej roli Władimira Putina dla wielu były potwierdzeniem wcześniejszych przypuszczeń, a wśród innych wzbudzały niedowierzający grymas na twarzy. Kiedy jednak umarł w niejasnych okolicznościach, Aleksander Litwinienko stał się symbolem "nowej Rosji". Symbolem, z którego władze Kremla nie mogą być zadowolone.
Druga rocznica śmierci Aleksandra LitwinienkiArchiwum TVN, EastNews

Do 23 listopada 2006 r. był znanym nielicznemu gronu rosyjskim dysydentem, którego teorie na temat zbrodniczej roli Władimira Putina dla wielu były potwierdzeniem wcześniejszych przypuszczeń, a wśród innych wzbudzały grymas niedowierzania na twarzy. Kiedy jednak umarł w niejasnych okolicznościach, Aleksander Litwinienko stał się symbolem "nowej Rosji". Symbolem, z którego władze Kremla nie mogą być zadowolone.

Litwinienko trafił do londyńskiego szpitala na początku listopada 2006 r. z ciężkim zatruciem substancjami, które - jak się później okazało - były materiałami radioaktywnymi. Przez następne kilkanaście dni umierał w męczarniach, a brytyjskie władze gorączkowo próbowały dociec, co spowodowało tajemniczą przypadłość i kto jest jej sprawcą.

Bo w to, że nagłe zachorowanie Litwinienki było przypadkiem, nie wierzył nikt, kto choć trochę interesował się jego działalnością. Ten były oficer Federalnej Służby Bezpieczeństwa, przyjaciel wygnanego z Rosji oligarchy Borysa Bierieziowskiego, od dawna dawał się we znaki administracji Putina.

Nieustający wróg Kremla

Oskarżał ją wprost o niejasne powiązania ze światem przestępczym, brutalne tłumienie wszelkiego sprzeciwu, a nawet przygotowywanie zamachów terrorystycznych wobec własnej ludności – tajemnicze zamachy z 1999 r., w których zginęło kilkuset ludzi, stały się jednym z argumentów za drugą wojną czeczeńską.

Litwinienko oskarżał też Kreml o zlecanie politycznych morderstw. Na miesiąc przed śmiercią zajął się sprawą śmierci dziennikarki Anny Politkowskiej. Litwinienko nie miał wątpliwości, kto stoi za zabójstwem. Dlatego musiał zginąć - uznali od razu jego przyjaciele, rodzina i krytycy Kremla.

Rosyjski trop

Na rosyjski trop szybko wpadli też brytyjscy śledczy. Na liście podejrzanych Scotland Yardu znalazł się Andriej Ługowoj, również były oficer FSB, który według Brytyjczyków miał być bezpośrednim sprawcą śmierci Litwinienki – to on miał dosypać mu do kawy silnie radioaktywnego polonu 210.

Po niemal roku od śmierci Litwinienki, w maju 2007 r., Brytyjczycy mieli już pewność i oskarżyli Ługowoja o morderstwo. Prokuratura zaczęła się domagać jego ekstradycji, ale Rosjanie powiedzieli twarde "nie", tłumacząc, że wydania Londynowi ich obywatela zabrania konstytucja.

Kreml nie chce wydać podejrzanego

Ługowoj na oskarżenia zareagował gniewnie, wskazując, że zarzuty Londynu są politycznie nacechowane i tak naprawdę nie godzą tylko w niego, ale w całą Rosją.

Wspierała go w tym przekonaniu oficjalna propaganda. O Litwinience oficjalnie mówiły bowiem tylko źle – został zdrajcą, przestępcą, wariatem, a nawet obcym agentem. W tych ostatnich oskarżeniach brała udział nawet brytyjska prasa bulwarowa. "Daily Mail" napisał, że Rosjanin brał pieniądze od brytyjskiego MI6. Znajomi byłego oficera FSB stanowczo odrzucili taką wersję jako absurdalną.

Ługowoj zaś, dla jeszcze większej ochrony, i z błogosławieństwem Kremla, został deputowanym nacjonalistycznej, oficjalnie opozycyjnej, Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji znanego skandalisty Władimira Żyrinowskiego.

Od tamtego czasu z mediami raczej nie rozmawia. "Na Wasze pytania postaram się odpowiedzieć w najbliższym czasie", poinformował nas automatycznie generowany mail wysłany z partyjnego serwera.

Na wyjaśnienia czekają też cały czas brytyjscy śledczy, ale nic nie wskazuje na to, żeby dostali to, czego szukają, dopóki na Kremlu rządzi ekipa Władimira Władimirowicza Putina.

Litwinienko - symbol Rosji

Dla Putina i jego otoczenia Litwinienko jest bowiem kimś więcej niż martwym dysydentem. Paradoksalnie stał się symbolem odradzającej się wielkiej Rosji, która według najlepszych starań propagandystów z Kremla, po latach upokorzeń doznawanych ze strony Zachodu, teraz wstaje z kolan.

Żądanie ekstradycji Ługowoja zbiegło się bowiem w czasie ze szczytem gospodarczej prosperity Rosji. Strumień petrodolarów zalewający rosyjską ekonomię zwiększył jej apetyty, które od razu wykorzystała propaganda.

Rosyjska marynarka wojenna, mimo że niedofinansowana, zaczęła pływać po morzach i oceanach, a rosyjskie lotnictwo, mimo że w dużej mierze przestarzałe (co pokazała wojna w Gruzji, gdzie Rosjanie stracili kilka samolotów w starciu z niemal pozbawionym obrony przeciwnikiem), zaczęło niepokoić brytyjską i amerykańską obronę powietrzną (niemal rutynowe stały się loty nad Morzem Północnym, a nawet w pobliżu baz USA).

Zachód z początku stanowczy

Wobec tak konsekwentnie wskrzeszanej imperialnej mentalności, ekstradycja Ługowoja byłaby wielkim ciosem dla rosyjskiej dumy, czy raczej – dumy Kremla. Dla włodarzy kraju bowiem tylko groźna i wzbudzająca strach Rosja, choćby jedynie w sferze retoryki, to Rosja silna. I trzeba przyznać, że to przekonanie podzielają sami Rosjanie.

Ale dla Zachodu śmierć Litwinienki również stała się symbolem. – Dla Londynu było to pewnym szokiem, że Moskwa nie chce wydać podejrzanego przestępstwo – tłumaczy Krystyna Kurczab-Redlich, dziennikarka i znawczyni Rosji. – Zwykli ludzie nie puszczają tego w niepamięć – dodaje.

Sprawa Litwinienki i wcześniejsze o kilka tygodni zabójstwo Politkowskiej po raz pierwszy bowiem kazało zachodniemu społeczeństwu widzieć w twarzy Putina coś więcej niż „szczerego demokratę”, jak jeszcze kilka lat wcześniej wyraził się George W. Bush.

Przez zachodnie media przetoczyła się fala artykułów, która jednoznacznie wskazywała na „kremlowski wątek” w obu sprawach. Oburzenie opinii publicznej było tak wielkie, że rządy nie mogły udać, że nic się nie wydarzyło. Najwyraźniejsza była postawa Londynu, który otwarcie domagał się wyjaśnienia sprawy Litwinienki.

W odwecie Rosjanie zamknęli brytyjskie placówki kulturalne British Council, a na linii Moskwa-Londyn powiało chłodem nieznanym od czasów zimnej wojny.

Coś się zmieniło, czy znów jest jak zwykle?

Wiara w zmianę stosunku Zachodu w postrzeganiu Rosji przez pryzmat inny niż ekonomiczny była tak silna, że w wywiadzie dla tvn24.pl w sierpniu ubiegłego roku wdowa po zamordowanym, Marina Litwinienko, pozwoliła sobie na opinię, że „Zachód po śmierci Saszy będzie musiał inaczej spojrzeć na Kreml”.

Czas jednak upływał, emocje wokół Litwinienki topniały, strumień petrodolarów nie przestawał płynąć do rosyjskiej gospodarki, a na europejskie salony powracała, wyklęta na krótki czas, filozofia „business as usual”.

- Obecne stanowisko Londynu jest odbiciem stanowiska całego Zachodu, a przede wszystkim Francji i Niemiec. My możemy tylko bezradnie rozkładać ręce wobec potwornej amoralności tych władz wobec zbrodni – tłumaczy Kurczab-Redlich. – Udaje się, że się nic nie widzi – dodaje.

Co z tego będzie?

Nic dziwnego, że wobec zupełnego braku zainteresowania Zachodu i samych rosyjskich władz sprawa zabójstwa utknęła. Londyn już nie domaga się tak energicznie wydania Ługowoja, a oficjalne śledztwo rosyjskiej prokuratury ma tezy zupełnie odmienne – za zabójstwem stoi Bierieziowski, którego z kolei nie chce wydać Londyn.

- Przegraną Zachodu po zakończeniu zimnej wojny jest to, że to nie Zachód narzucił Rosji standardy demokratyczne, lecz odwrotnie. To Rosja swoim szantażem surowcowym zmusiła Zachód bardzo łatwo do rejterady – podsumowuje pat w sprawie Litwinienki Kurczab-Redlich.

Źródło: tvn24.pl

Źródło zdjęcia głównego: Archiwum TVN, EastNews