Niegdyś był jedną z twarzy syryjskiej telewizji państwowej i regularnie nazywał demonstrantów terrorystami. Teraz Hani al-Malathi zmienił front i oficjalnie krytykuje władze swojego kraju. Robi to z Dubaju, dokąd uciekł z Syrii. - Miałem wrażenie, że brałem udział w kampanii propagandowej zorganizowanej przez reżim - powiedział prezenter w rozmowie z telewizją France 24.
Malathi zniknął z anteny syryjskiej telewizji państwowej w sierpniu. Wtedy miał właśnie uciec z ojczyzny do Dubaju. Wcześniej codziennie pojawiał się w wiadomościach. Oficjalnie zrezygnował z pracy jednak dopiero w ubiegłym tygodniu i zaczął publicznie krytykować reżim. - Nie chce tam wracać - stwierdził Malathi.
Zamazany obraz
Gdy jeszcze występował na antenie, prezenter wypowiadał się zgodnie z linią nakreśloną przez reżim. Uczestnicy protestów przeciwko władzy Baszara el-Asada byli nazywani "terrorystami" lub "uzbrojonymi bandami" inspirowanymi przez państwa i organizacje zagraniczne.
Zarówno media państwowe jak i prywatne ukazują fałszywy obraz sytuacji, a wszystko co do niego nie pasuje, jest odrzucane i krytykowane jako próba machinacji przez zewnętrzne siły Hani al-Malathi
- Zarówno media państwowe jak i prywatne ukazują fałszywy obraz sytuacji, a wszystko co do niego nie pasuje, jest odrzucane i krytykowane jako próba machinacji przez zewnętrzne siły - mówi były dziennikarz. Malathi twierdzi, że nie mógł rozmawiać na żywo z nikim, kto mógłby wypowiedzieć coś niezgodnego z linią reżimu.
- W Syrii już absolutnie nikt nie daje wiary w wersję wydarzeń pokazywaną przez media państwowe. Nawet sami dziennikarze. Ci którzy twierdzą inaczej, są po prostu zbyt przerażeni aby powiedzieć prawdę - twierdzi Malathi.
Kilkanaście miesięcy oporu
Mija blisko rok, od kiedy w Syrii rozpoczęły się demonstracje przeciwko reżimowi prezydenta Asada. Początkowo pokojowe wystąpienia, brutalnie tłumione przez władze, przerodziły się w opór zbrojny. Przeciwko Asadowi zwrócili się dezerterzy z armii, którzy utworzyli Wolną Armię Syryjską, walczącą z siłami rządowymi.
Według obrońców praw człowieka konflikt pochłonął już około 7 tys. ofiar. Odpowiedzialność za rozlew krwi większość światowej opinii publicznej przypisuje głównie władzom w Damaszku. Ostatni styczniowy bilans ONZ mówił o 5,4 tys. zabitych. Od tego czasu ONZ nie aktualizuje liczby ofiar, ponieważ trudno jest zweryfikować nadchodzące doniesienia o zabitych.
Władze syryjskie twierdzą z kolei, że "terroryści" chcą podzielić kraj. Rząd twierdzi, iż zbuntowana ludność i wspierający ją żołnierze są świetnie uzbrojeni i posiadają m.in. broń izraelską.
Źródło: France24