Cała estońska armia jest mniejsza niż choćby jedna z kilku dużych rosyjskich jednostek stojących w pobliżu granicy. W Tallinie zawsze obawiano się wielkiego sąsiada. Dziś Estonia jest członkiem NATO najbardziej zagrożonym agresywną polityką Moskwy.
Podczas wizyty w Tallinie Barack Obama zapewnił Estończyków, że będąc w NATO, mogą liczyć na pomoc sojuszników zgodnie z art. 5 Traktatu Waszyngtońskiego. - Zobowiązanie to jest niezłomne, niezachwiane, wieczne. Estonia nigdy nie będzie osamotniona - obiecał solennie prezydent USA. Przyjechał do Estonii w przeddzień szczytu NATO, bo ten właśnie kraj czuje się w świetle ostatnich wydarzeń na Ukrainie najbardziej zagrożony rosyjskim ekspansjonizmem.
Nie wiadomo, czy obecność prezydenta USA i złożone deklaracje uspokoją Estończyków. Za słowami bowiem nie idą wystarczające realne gwarancje bezpieczeństwa. Nie będzie stałej obecności wojsk NATO na estońskim terytorium - a to byłoby tym, co uspokoiłoby obawy Tallina. Co należy podkreślić, obawy mocno uzasadnione. Po pierwsze, historią i regułami geopolityki. Po drugie, agresywną polityką Moskwy. Po trzecie, przygniatającą przewagą militarną Rosji i to nawet w wymiarze regionalnym. Po czwarte, obecnością w tym kraju dużej mniejszości rosyjskiej, której część lojalna wobec państwa, w którym żyje, z pewnością nie jest.
Geopolityczne realia
Tak, jak kontrola nad Ukrainą jest warunkiem koniecznym utrzymania statusu mocarstwa przez Rosję, tak odwieczne jest dążenie Moskwy do wywalczenia jak najszerszego dostępu do Bałtyku. Tak było już za Iwana Groźnego (wojny inflanckie w XVI w.), a cel osiągnął Piotr I zwycięstwem w wojnie północnej (XVIII w.). Potem Moskwa straciła te ziemie na krótko (1918-1940), by zapanować nad nimi w czasach sowieckich. Od 1991 r. Estonia i pozostałe dwa kraje bałtyckie znów są niepodległe, a co najgorsze z punktu widzenia Kremla, stały się częścią UE i NATO, co bardzo utrudnia ponowne ich podporządkowanie.
Jednak strategiczne położenie tych trzech krajów nie napawa optymizmem. Litwa, Łotwa i Estonia tworzą stosunkowo wąski pas terytorium na prawie całej długości wciśnięty między morze a Rosję i jej sojusznika Białoruś. Na południu jedno potężne zgrupowanie wojsk rosyjskich (eksklawa kaliningradzka), na północy drugie - w obwodzie leningradzkim. Krajom bałtyckim pozostaje maleńki odcinek granicy z innym członkiem NATO - Polską, co i tak nie poprawia sytuacji. Nie przypadkiem bowiem Rosja i Białoruś już wiele razy ćwiczyły manewr odcięcia Litwy od Polski jednoczesnym uderzeniem z obwodu kaliningradzkiego i Białorusi.
Wroga Rosja
Estonia jest w Rosji na cenzurowanym od początku nowego etapu niepodległości, czyli od 1991 r. Moskwa nigdy nie pogodziła się z utratą jednej z sowieckich republik. Choć nie pozwala sobie na tak otwarte formułowanie pretensji politycznych do Estonii, jak do innych postsowieckich krajów, nienależących do UE i NATO.
W czerwcowym sondażu Ośrodka Lewady Estonia znalazła się na 5. miejscu na liście "najmniej przyjaznych Rosji" krajów. Pierwsze miejsce okupują USA (69 proc.), a potem kolejno są: Ukraina (30 proc.), Litwa (24 proc.), Łotwa (23 proc.) i Estonia właśnie (21 proc.). W 2007 roku, gdy doszło do zamieszek związanych z przeniesieniem pomnika sowieckich żołnierzy, a rosyjscy hakerzy przeprowadzili zmasowany cyberatak na estońskie instytucje państwowe i finansowe (uznany przez NATO za pierwszy w historii przypadek cyberagresji jednego państwa na drugie), Estonię za wroga uważało aż 60 proc. Rosjan. Teraz jest ich trzykrotnie mniej, ale i tak dziwi, skąd taka niechęć Rosjan do kraju, który liczy sobie zaledwie 1,3 mln ludzi.
Swoje robi nieustanna propaganda i wroga polityka państwa rosyjskiego. Moskwa zawsze atakowała Estończyków na scenie międzynarodowej, wykorzystując dwa narzędzia. Po pierwsze, to rzekome wspieranie przez Tallin tendencji nazistowskich (chodzi o pamięć o estońskich żołnierzach walczących w II Wojnie Światowej z ZSRR po stronie Niemiec). To przypomina podobne oskarżenia rosyjskie pod adresem Ukraińców, których - zwłaszcza od pół roku - ciągle nazywa się "banderowcami" i "faszystami". Po drugie, Moskwa stale oskarża Tallin o dyskryminowanie mniejszości rosyjskiej.
Warto przypomnieć słowa Władimira Putina z lutego 2012 r. - Jesteśmy zdeterminowani, aby zmusić władze łotewskie i estońskie do podporządkowania się szeregowi rekomendacji szanowanych organizacji międzynarodowych w przestrzeganiu generalnie przyjętych praw mniejszości etnicznych. Nie możemy tolerować haniebnego statusu "nie-obywateli". Jak możemy to akceptować, skoro zgodnie z tym statusem jeden na sześciu mieszkańców Łotwy i jeden na 13 mieszkańców Estonii jest pozbawiony ich fundamentalnych politycznych, wyborczych i socjalnoekonomicznych praw i możliwości swobodnego używana języka rosyjskiego".
Głośnym echem odbiła się wypowiedź przedstawiciela Rosji w Radzie Praw Człowieka ONZ w Genewie 19 marca tego roku, gdy zaatakował Estonię za politykę wobec mniejszości. Tego samego dnia lotnictwo rosyjskiego Zachodniego Okręgu Wojskowego rozpoczęło ćwiczenia w regionie graniczącym z państwami bałtyckimi i Finlandią. Zbieżność w czasie zapewne była nieprzypadkowa.
Zresztą należy pamiętać, że "legalną furtkę" do użycia siły wobec Estonii Rosja zostawiła sobie w swoich oficjalnych dokumentach. W 2009 r. ówczesny prezydent Dmitrij Miedwiediew wprowadził poprawki do doktryny wojennej Rosji. Jedna z nich zakłada możliwość użycia sił zbrojnych poza granicami dla "ochrony obywateli Federacji Rosyjskiej". Inna poprawka wskazuje bezpośrednio, gdzie można to zrobić. Chodzi o pojęcie "bałtyckiego obszaru wsparcia", do którego wojsko może być wprowadzone dla ochrony obywateli Rosji.
Desant i koniec w 72 godziny
Tydzień - tyle zdaniem byłego szefa Bałtyckiego Kolegium Obrony w Tartu, holenderskiego generała Michaela Clemesena, zajęłoby Rosji zajęcie trzech krajów bałtyckich. Tydzień, gdyby Rosjanie nie przygotowywali się jakość szczególnie do tej operacji. Gdyby była to zaplanowana wcześniej i przygotowana akcja, Estonia padłaby w ciągu 36-72 godzin - przewidują sami Estończycy.
Potencjałów wojennych Estonii i Rosji nie ma nawet sensu porównywać. Do tego dochodzi położenie Estonii. Zacząć należy od tego, że graniczący z Estonią rosyjski Zachodni Okręg Wojskowy stał się w ciągu ostatnich paru lat najpotężniejszym w kraju, jeśli chodzi o siły konwencjonalne.
Największe zagrożenie Tallin widzi w rosyjskich jednostkach skoncentrowanych w położonym zaledwie 35 km od granicy Pskowie. Przede wszystkim chodzi o elitarne 76. Dywizję Powietrzno-Desantową (6-7 tys. żołnierzy) i 2. Samodzielną Brygadę Specnazu (1 tys. wojska). Obie jednostki zostały w ostatnich latach wyposażone w nowszą broń i sprzęt, a przede wszystkim składają się w całości z żołnierzy zawodowych i kontraktowych. Druga baza w pobliżu Estonii leży w Łudze. Bazują tutaj 9. Brygada Artylerii i 26. Brygada Rakietowa. Ta druga od 2010 r. posiada pociski krótkiego zasięgu Iskander-M, których zasięg obejmuje całą Estonię.
Na tym nie koniec rosyjskich wojsk w pobliżu Estonii. W miejscowości Władimirski Łagier, między Pskowem a Ługą, utworzono w ostatnich latach nową jednostkę: 25. Samodzielną Brygadę Zmotoryzowaną (3 tys. żołnierzy). Na północ od St. Petersburga, koło Kamieńki (rejon wyborski), ma bazę z kolei 138. Gwardyjska Brygada Zmotoryzowana (3 tys. wojska).
Także niedaleko St. Petersburga stacjonuje brygada rakietowa uzbrojona w systemy obrony przeciwlotniczej S-300. Mają one zasięg 250 km, co oznacza, że w razie wojny i wyjścia na pozycje bojowe ich rakiety miałyby w zasięgu całą przestrzeń powietrzną Estonii. Jeden z pułków brygady ma być w niedalekiej przyszłości wyposażony w nowszą wersję systemu: S-400 Triumf, o zasięgu 450 km.
Rosja ma też ogromną przewagę w powietrzu. Koło St. Petersburga znajdują się dwie bazy: w jednej stacjonuje pułk helikopterów, w drugiej - samoloty bojowe. Największy niepokój w Estonii wywołało jednak utworzenie kolejnej bazy w miejscowości Ostrow, niedaleko granic Estonii i Łotwy. Już teraz stacjonuje tam 20 śmigłowców szturmowych. W tym roku mają jeszcze dotrzeć helikoptery transportowe i atakujące Ka-52. System obrony powietrznej Estonii nie jest w stanie wykryć nisko poruszających się śmigłowców, a odległość bazy od granic uniemożliwia odpowiednio szybką reakcję. Nad Estonią śmigłowce z Ostrowa mogą znaleźć się w kilkadziesiąt minut po starcie. Alarmujący dla estońskich sztabowców był przebieg ćwiczeń wojsk Zachodniego Okręgu Wojskowego i Wojsk Powietrzno-Desantowych w sierpniu - wrześniu 2012 r. Rosjanie ćwiczyli wtedy m.in. działania dużych grup desantowych głęboko za linią frontu oraz taktyczny desant spadochronowy z helikopterów. Masowy desant spadochronowy z udziałem 3 tys. żołnierzy 76. Dywizji był jednym z głównych elementów ćwiczeń rosyjskich Wojsk Powietrzno-Desantowych i lotnictwa 11-16 sierpnia w obwodzie pskowskim. Wraz z desantowcami zrzucano ciężki sprzęt, m.in. działa samobieżne i bojowe wozy desantu BMD.
Trzon rosyjskich sił w pobliżu Estonii to jednostki, gdzie wprowadzono stałą gotowość bojową (dywizja desantowców i brygada specnazu z Pskowa oraz brygada zmotoryzowana spod Kamieńki) - oznaczającą, że w ciągu maksymalnie tygodnia mogą podjąć działania zbrojne. Co więcej, część tych jednostek może być użyta nawet szybciej, np. 76. Dywizja ma w składzie batalion szybkiego reagowania, który na froncie może się znaleźć już w ciągu 12 godzin.
Gwarancje tylko papierowe?
Łatwo policzyć, że Rosjanie już teraz i to tylko w pobliżu granic estońskich mają co najmniej 15 tys. wojska, nie licząc wojsk rakietowych, artylerii i sił powietrznych. Co może im przeciwstawić Estonia?
Siły Zbrojne Estonii (Kaitsevägi) to zaledwie niecałe 4 tys. żołnierzy. 3,3 tys. w siłach lądowych, 300 w siłach morskich, 200 w siłach powietrznych. Siły lądowe (Maavägi) składają się z następujących jednostek: 1. Brygada Piechoty; bataliony piechoty Kalevi, Kuperjanov i Viru; batalion zwiadu, batalion artylerii, batalion obrony przeciwlotniczej, batalion inżynieryjny, batalion logistyki i batalion żandarmerii. Siły Powietrzne (Õhuvägi) nie posiadają nawet jednego bojowego samolotu. Składają się ze sztabu, stacji radarowych i naziemnej obsługi bazy lotniczej w Ämari, gdzie goszczą samoloty sojuszników. Siły Morskie (Merevägi) to zaś parę łodzi patrolowych i trałowców, fregata oraz niewielkie oddziały obrony wybrzeża.
Estońskie wojsko nie ma ciężkiego uzbrojenia, a o jego sile ognia świadczy fakt, że jednym z priorytetów programu wzmocnienia sił zbrojnych w latach 2013-2022 jest zakup od USA 80 ręcznych zestawów przeciwpancernych Javelin. Estonia liczy na osłonę przeciwlotniczą NATO i nie traci środków na rozwój własnych sił powietrznych, które tak czy inaczej byłyby szybko zniszczone. Rozwijana jest broń przeciwlotnicza, ale wciąż pozostaje pole do rozbudowy arsenału ręcznych wyrzutni rakietowych.
Narodowy plan obrony przewiduje podwojenie liczebności Związku Obrony (Kaitseliit) do 2022 r. Ta paramilitarna powszechna organizacja z przedwojennymi tradycjami liczy teraz 14 tys. członków. Ma być ich 30 tys. Co nie zmienia układu sił między Estonią a Rosją.
Na co więc liczy Estonia? Na szybką pomoc NATO. Ale żeby ją dostać, trzeba jak najdłużej wytrwać w oporze. No i ewentualne posiłki sojuszników musiałyby mieć gdzie lądować (lotniska i porty morskie). Tymczasem, jak pisał w maju "Der Spiegel", powołując się na wewnętrzne dokumenty Sojuszu, NATO nie byłoby w stanie obronić za pomocą broni konwencjonalnej krajów bałtyckich przed atakiem Rosji. - Nie zdążylibyśmy nawet na paradę zwycięstwa Rosjan - cytował tygodnik anonimowego eksperta niemieckiego rządu. Jak pisał "Der Spiegel", NATO potrzebowałoby około sześciu miesięcy, by odpowiedzieć na atak Rosji.
Kluczowa jest więc kwestia czasu. Ale i na to jest recepta: stała obecność wojsk natowskich, najlepiej Amerykanów. Moskwa zastanowiłaby się kilka razy, czy w tej sytuacji rzucać desant na maleńkiego sąsiada. Tyle że w NATO zgody na stałe bazy, m.in. w Estonii nie ma. Czołowy przeciwnik baz, czyli Niemcy, twierdzą, że to by prowokowało Rosję. W wywiadzie dla "Der Spiegel" premier Estonii Taavi Roivas wyraził opinię przeciwną: - Jedyne, co prowokuje Putina, to słabość.
Mały kraj z dużą mniejszością
W Estonii mieszka zaledwie nieco ponad 1,3 mln ludzi, z czego ok. 420 tys. to nie-Estończycy. Ok. 85 proc. mieszkańców Estonii ma jej obywatelstwo. Reszta, mniej więcej po połowie, to obywatele Rosji i bezpaństwowcy. Rosjanie stanowią ok. 25 proc. populacji, ale ludność rosyjskojęzyczna - już ok. 30 proc. (dochodzą zrusyfikowani Ukraińcy, Białorusini i przedstawiciele innych nacji, którzy napłynęli do Estonii w czasach sowieckiej okupacji).
Potencjalnie groźny jest rozkład geograficzny rosyjskiej mniejszości w Estonii. To właściwie tylko stolica oraz północny wschód kraju. W Tallinie Rosjanie stanowią ok. 36 proc. populacji, a np. dzielnica Lasnamäe (coś w rodzaju tallińskiego Ursynowa) jest absolutnie zdominowana przez Rosjan. W graniczącej z Rosją prowincji Ida-Virumaa tylko 20 proc. populacji to Estończycy. W granicznej Narwie aż 90 proc. mieszkańców to Rosjanie. W niektórych miasteczkach, jak np. Sillamäe, jeszcze dekadę temu Rosjanie stanowili 98 proc. ludności. Przykład Krymu pokazał, że połączenie zmasowanej propagandy z obecnością "zielonych ludzików" może szybko doprowadzić do oderwania jakiegoś granicznego terytorium.
Po odzyskaniu przez Estonię w 1991 r. niepodległości proces integracji Rosjan przebiega bardzo trudno. Choć minęły już ponad dwie dekady, wciąż znacząca grupa estońskich Rosjan czuje się mocniej związana z Rosją niż z Estonią.
Ogromne różnice kulturowo-językowe miały wpływ na to, że w czasach sowieckich Estonię trudniej było rusyfikować niż Litwę i Łotwę (jeszcze kilka lat temu autor spotykał na największej estońskiej wyspie Sarema mieszkańców w podeszłym wieku, którzy znali tylko kilka rosyjskich słów, mimo że przeżyli w ZSRR 51 lat). Ale działa to też w drugą stronę. Kiedy w 1991 r. Estonia odzyskała niepodległość, obywatelstwo przyznała automatycznie tylko obywatelom przedwojennej Estonii i ich potomkom. Reszta - a więc ci wszyscy, którzy napłynęli za czasów sowieckich - musiała przejść proces naturalizacji i zdać trudny egzamin. Znajomość języka estońskiego to kluczowy warunek przyznania obywatelstwa, jak się okazuje, dla wielu nie do pokonania (estoński to język ugrofiński, niełatwy do nauczenia).
Piąta kolumna?
Po 1991 r. estońscy Rosjanie podzielili się na dwie grupy: zintegrowanych (ok. 36 proc.) oraz słabo lub niezintegrowanych (64 proc.). Według badań socjolog prof. Marju Lauristin z Uniwersytetu w Tartu udało się zintegrować z Estonią ok. 20 proc. nie-Estończyków. To głównie młodzi ludzie, którzy urodzili się i uczyli w Estonii. Swobodnie mówią po estońsku, mają paszport Estonii, stosunkowo dobrą pozycję materialną, uważają się za część estońskiej społeczności, ufają państwu, wiedzę czerpią z estońskich, a nie rosyjskich mediów. Żyją głównie w Tallinie i dużych miastach (w Ida Virumaa jest ich bardzo mało). 16 proc. Rosjan językowo i kulturowo dość słabo zintegrowało się z Estończykami (są gł. w wieku średnim), ale uważa Estonię za swoją ojczyznę.
Pozostali Rosjanie traktują Estonię jak obce państwo. Ok. 13 proc. to młodzi i aktywni ludzie, znający estoński i oglądający estońską telewizję. Ale tej świadomości towarzyszy wrogość do Estonii (nawet jeśli mają paszport tego kraju) i identyfikacja z Rosją. Są oni w dużym stopniu świadomymi nacjonalistami rosyjskimi, a nie bezwolnymi ofiarami manipulacji rosyjskiej propagandy, jak ich rodzice i dziadkowie. W tej grupie jest potencjalnie najwięcej zagrożenia dla Estonii, to również środowisko najbardziej podatne na infiltrację rosyjskich służb specjalnych.
Nieco ponad połowa Rosjan w Estonii ma paszporty Rosji lub nie ma w ogóle obywatelstwa. Za ojczyznę uważają Rosję, oglądają wyłącznie rosyjskie media, nie znają estońskiego, są w gorszej sytuacji materialnej (większość z nich to emeryci i bezrobotni), do państwa estońskiego podchodzą z wrogością lub obojętnością, starając się "być obok" głównego nurtu kulturalnego, społecznego, ekonomicznego i politycznego życia w Estonii. Część tej grupy mieszka w Tallinie, ale najbardziej dominują w Idu-Virumaa. Tutaj kryje się poważne zagrożenie dla Estonii. Taką ludność bowiem Moskwie łatwo byłoby przeciągnąć na swoją stronę. Gdyby Rosjanie, nawet w postaci "zielonych ludzików", wkroczyli do Idu-Virumaa, nie napotkaliby żadnych protestów, nie wspominając o wrogości lokalnej ludności.
Z opublikowanego w kwietniu sprawozdania za 2013 r. Policji Bezpieczeństwa (Kaitsepolitsei, KAPO) wynika, że rosyjscy ekstremiści w Estonii to nie więcej niż 100 ludzi, którzy stale zajmują się działalnością wymierzoną w państwo i jego bezpieczeństwo. Ich działania, jak pisze KAPO, są finansowane przez specjalne rosyjskie fundacje państwowe. W 2007 r. powstała fundacja Rosyjski Świat. W 2010 - Fundusz Wsparcia Publicznej Dyplomacji im. A.M. Gorczakowa. W 2012 - Fundusz Wsparcia i Obrony Praw Rodaków Żyjących za Granicą. Nieformalnym ośrodkiem, za pośrednictwem którego Rosja koordynuje działania ekstremistów w Estonii, jest klub prasowy Impressum. Podobny, pod nazwą Format-A3, objął wcześniej swą działalnością Mołdawię i Krym, a potem Litwę i Łotwę.
Swoją skuteczność rosyjscy ekstremiści w Estonii pokazali wiosną 2007 r. Przeniesienie przez władze pomnika poświęconego Armii Czerwonej z centrum Tallina na wojskowy cmentarz wywołało falę zamieszek ulicznych, także w innych rejonach kraju. Na kilka dni Estonia pogrążyła się w kryzysie bezpieczeństwa niewidzianym od odzyskania niepodległości. Chaos spotęgowała cybernetyczna agresja Rosji. Wszystko to działo się w kraju należącym do UE i NATO.
Autor: Grzegorz Kuczyński / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: mil.ru