250 tys. ludzi w potrzasku


Ich sytuacja z każdym dniem jest coraz gorsza - giną w ostrzale artyleryjskim, brakuje im podstawowych środków do życia i nie mają dokąd uciec. Około 250 tys. cywilów znalazło się w potrzasku między liniami walczących ze sobą rządowych wojsk Sri Lanki i Tamilskich Tygrysów.

Dramat ludności cywilnej rozgrywa się na 300 km kw., ostatnim północnym skrawku Sri Lanki, gdzie tamilscy bojownicy odpierają najnowszą ofensywę rządową. Władze kraju mają nadzieję, że będzie ona już ostatnią i wiele na to wskazuje - padły kluczowe fortece Tamilów, a cała inicjatywa leży w rękach Kolombo.

Chociaż ofensywa może oznaczać koniec trwającej od 25 lat wojny domowej, to koszt, który za nią poniosą cywile mieszkający na obszarze walk, jest ogromny.

Kto ostrzelał szpital?

Międzynarodowy Czerwony Krzyż alarmuje, że od połowy stycznia zginęły już setki bezbronnych ludzi wplątanych w walki. Ostatnie ofiary to pacjenci szpitala w Puthukkudiyiruppu, w który trafiły pociski artyleryjskie, Zginęły co najmniej dwie osoby, ale wiele więcej zostało rannych.

Według świadków pociski trafiły oddział pediatryczny szpitala, w którym, według MCK, znajdowało się w chwili ataku ok. 500 osób.

Żadna ze stron nie przyznaje się do ostrzału szpitala. Rząd w Kolombo, który konsekwentnie odrzuca doniesienia mediów o ofiarach cywilnych nazywając je "przesadzonymi", twierdzi, że to nie armia jest winna.

- Nie strzelamy w tamtym regionie. Nie ma takiej potrzeby - zapewniał rzecznik armii, zrzucając winę na tamilskich partyzantów. Ci z kolei na swojej stronie internetowej zamieścili oświadczenie, w którym o tragedię w szpitalu oskarżają wojska rządowe.

Dlaczego cywile nie uciekają?

W odpowiedzi na rosnącą krytykę ze strony mediów i organizacji humanitarnych, w niedzielę rząd ogłosił 48-godzinny rozejm, który ma umożliwić ucieczkę cywilom za linie rządowe. Jak jednak przyznaje Kolombo, z tej możliwości skorzystało na razie zaledwie kilka tysięcy ludzi.

W związku z tak niską liczbą rząd oskarża Tamilów, że specjalnie nie przepuszczają cywilów przez swoje linie, by swobodnie przeszli na stronę rządową. Tamilowie zaś twierdzą, że cywile sami nie chcą uciekać, bo boją się gwałtów i mordów, których ma się dopuszczać lankijska armia.

Co się tak naprawdę dzieje w piekle między liniami walczących, nie wiadomo. Dziennikarze nie są wpuszczani na front, chyba że pod ścisłą kontrolą wojskowych opiekunów. Ci, którzy okażą się zbyt dociekliwi - jak donosił kilka dni temu korespondent tvn24.pl na Sri Lance - giną w niewyjaśnionych okolicznościach.

Źródło: Reuters