150 tys. Chińczyków uczciło pamięć Tiananmen


150 tys. ludzi, więcej niż oczekiwali organizatorzy, zebrało się w centrum Hongkongu, by uczestniczyć w czuwaniu upamiętniającym ofiary masakry sprzed 20 lat na pekińskim placu Tiananmen.

Hongkong jest jedynym miejscem pod władzą Chin, w którym wolno przeprowadzać protesty w rocznicę tragicznych wydarzeń z 4 czerwca 1989 r. Jest to też miasto, dla którego mieszkańców sukces gospodarczy Chin nie oznacza, że można było zapomnieć o masakrze sprzed 20 lat.

W tym roku to poczucie zostało jednak zaburzone.

Kiedy na niedawnym posiedzeniu parlamentu Hongkongu szef administracji miasta, które ma status Specjalnego Administracyjnego Regionu Chin (SARC), Donald Tsang zasugerował, że większość Hongkończyków chce zrewidować ocenę wydarzeń z 4 czerwca w kontekście olbrzymich postępów gospodarczych, dokonanych od 1989 roku przez Chiny, prodemokratyczni deputowani wyszli z sali.

Dlatego też na wielkiej czwartkowej manifestacji w tłumie widać było ludzi w t-shirtach i opaskach z napisem "Donald Tsang! Nie reprezentujesz mnie!".

Szlaban dla niegdysiejszych dysydentów

W hongkońskim Parku Wiktorii pojawił się też chiński przywódca studencki z 1989 roku Xiong Yan, który przyjechał do Hongkongu. Innych dysydentów przed obchodami rocznicy nie wpuszczono do Hongkongu.

Jak podawały opozycyjne źródła hongkońskie, miejscowe władze odmówiły wydania wizy wjazdowej mieszkającym obecnie w USA Wang Danowi i Wang Juntao. Z miejscowego lotniska odesłano też z powrotem do USA przybyłego do Hongkongu innego działacza prodemokratycznego ruchu z 1989 roku - Yang Jianli.

- Hongkong jest częścią Chin i może wpływać na nie bardziej niż jakikolwiek kraj, bardziej niż jakieś inne miejsce - powiedział Xiong, który znajdował się na liście 21 "najbardziej poszukiwanych przez Pekin osób" w 1989 roku. - Słyszałem, że dziś wieczorem przyjechało z Chin wiele osób. Chcą to przeżyć. To wspaniałe; tam, gdzie jest wolność, tam też czuje się znaczenie życia - dodał.

Źródło: PAP