Premium

Rowerzystka nie żyje, pieszy został ciężko ranny. Kierowca sportowego auta "nie czuje się winny"

Zdjęcie: Artur Węgrzynowicz/ tvnwarszawa.pl

- Wiem tylko, o której żona zginęła. Na tej godzinie zatrzymał się jej zegarek, który zwróciła mi policja - mówił w środę mąż zmarłej. Zdarzenia nie widział. Oskarżony o przyczynienie się do tej tragedii 31-letni Michał W. stanął przed sądem dopiero pięć lat po wypadku. Wcześniej prokuratura uznała go jedynie za świadka.

Była środa, 3 sierpnia 2016 roku, popołudnie. Na jezdni sucho, świeciło słońce. Andrzej J., dziś 65-letni, kierował starą srebrną toyotą. Jechał ulicą Fieldorfa na warszawskim Gocławiu od Wału Miedzeszyńskiego w stronę Ostrobramskiej.

Na skrzyżowaniu z Meissnera chciał skręcić w lewo. W przeciwnym kierunku, też ulicą Fieldorfa, białym fordem focusem - "usportowionym, około 300 koni mechanicznych" - zmierzał 31-letni Michał W., instruktor sportowy.

Przy przejściu stało kilka osób, kilka szło chodnikiem, kilka czekało na przystanku. Auta zderzyły się na skrzyżowaniu.

Ford wypadł z jezdni na chodnik, tuż przy przystanku. Uderzył w rower, którym ojciec z nieco ponad rocznym synem wyjechał na przejażdżkę, potem w stojącą za nimi rowerzystkę oraz pieszego, który razem z żoną i synem szli na autobus. Akurat tego dnia ich auto było jeszcze w warsztacie. Rowerzystka zginęła na miejscu, pieszy został ciężko ranny, do dziś nie odzyskał sprawności, ucierpiał też chłopiec.

Ojciec czternastomiesięcznego wówczas Leona: - Obróciło nas wokół słupka. Syn był dalej w foteliku, miał roztrzaskany kask.

Mężczyzna, który szedł z rodziną chodnikiem: - Najpierw była ciemność, a później niebo.

Mąż zmarłej rowerzystki nie widział wypadku: - Wiem tylko, o której żona zginęła. Na tej godzinie zatrzymał się jej zegarek, który zwróciła mi policja.

Tragiczny wypadek na ul. FieldorfaArtur Węgrzynowicz/ tvnwarszawa.pl

Świadek oskarżonym

Początkowo prokuratura uznała, że za spowodowanie wypadku odpowiada jedynie kierowca toyoty, bo skręcając w lewo nie ustąpił pierwszeństwa jadącemu na wprost kierowcy forda. Ten drugi jechał, co prawda, około 80 km/h, czyli przekroczył dozwoloną prędkość co najmniej o połowę. Ale prokuratura uznała, że to nie miało wpływ na wypadek. Mężczyzna nie tylko zatem nie usłyszał zarzutów, ale nawet nie dostał mandatu za nadmierną prędkość.

Na ławie oskarżonych - na początku 2018 roku - zasiadł zatem jedynie 62-letni wówczas Andrzej J. Ale świadkowie wypadku już podczas pierwszej rozprawy podkreślali, że pamiętają szybką jazdę kierowcy forda i to, że "mógł ścigać się z motocyklem".

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam