Premium

Luksus "króla musztardy" i zerwane kontakty Breżniewa z Berlinem

Zdjęcie: rys. Martyna Czekała / "Miasto nie do Poznania" (Wydawnictwo Poznańskie, 2017)

Robotnicy pukali się w głowę i zastanawiali się, co inni w niej mają, żeby równowartość połowy dniówki wydawać na takie głupoty. Ale ci, którzy nowy przyrząd zamontowali w swoich domach, czuli dumę i radość. Tak dużą, że po pierwszym użyciu poszli to opić. W 1935 roku bez tego wynalazku czuli się już jak bez ręki.

Dotychczas telefon był jeden. Na cały Poznań. Znajdował się w ratuszu i służył wyłącznie do użytku służbowego. Zainstalowano go w 1880 roku do łączności ze stacją straży ogniowej przy ulicy Wronieckiej.

Po pięciu latach wreszcie doczekali się go pierwsi mieszkańcy.

A tak wyglądała pierwsza rozmowa, której treść przytaczał w 50. rocznicę tego wydarzenia "Kurier Poznański".

- Tu mówi dyrektor poczt i telegrafów. Czy mam zaszczyt z panem tajnym radcą komercjonalnym we własnej osobie?

- O, witam, najniższy sługa pana radcy. Czy pan mnie dokładnie rozumie?

- Tak, tak, powinszować, dziękuję. Co? Wspaniały wynalazek!

- Słyszymy się, jakbyśmy siedzieli razem przy winku u Pfitznera albo Glabisza.

- Tak. Co, dziś wieczorem u Brummego? To należy oblać. A więc do widzenia! Sługa pana radcy.

Było na co czekać!

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam