Ekspert z branży turystycznej przewiduje, że czeka ją kryzys. Wiele europejskich miast ma dość masowej turystyki. Tłumy, wysokie ceny, hałas - to tylko niektóre z niedogodności, z którymi muszą się mierzyć mieszkańcy Barcelony, Wenecji czy Lizbony. Ich protesty są coraz częstsze.
Noel Josephides, przedstawiany przez CNN jako wybitny ekspert od europejskiej turystyki, twierdzi, że już przed dekadą przewidział, że "to wymknie się spod kontroli". Josephides jest od lat prezesem brytyjskiego biura podróży Sunvil, reprezentuje także organizacje działające w branży turystycznej. W jego ówczesnych prognozach kryzys związany z nadmierną turystyką w Europie miał być spowodowany przez tanie linie lotnicze i najem krótkoterminowy. To one miały sprawić, że na wyjazdy zagraniczne będą mogły sobie pozwolić nawet osoby o mocno ograniczonym budżecie. I to dziś widzimy.
- Miejscowa ludność ma rację - mówi Josephides o narastających protestach w atrakcyjnych dla turystów europejskich miastach. - Sytuacja wymknęła się spod kontroli. Jestem po stronie protestujących, mimo że wpływa to na mój biznes.
Podkreśla, że schemat zwykle wygląda podobnie: operator turystyczny odnajduje klimatyczną, ciekawą miejscowość, w której nie ma tłoku, a potem wkraczają tam tanie linie lotnicze i hotele. Gdy te nie dają już sobie rady z nadmiarem turystów, wielu gości przejmuje najem krótkoterminowy. W efekcie "sekretne" miejsce staje się tłumnie uczęszczane. A cykl, już gdzie indziej, musi rozpocząć się od nowa.
Udręka dla mieszkańców, ale nie tylko
Na zachodzie Europy atrakcyjnych miejsc, w których nie ma tłumów, jest już coraz mniej. A mieszkańcy tych oblężonych protestują i naciskają na władze, by ukróciły masową turystykę. W maju przez największe miasta Wysp Kanaryjskich przeszły wielotysięczne protesty. Ich uczestnicy sprzeciwiali się tzw. overtourismowi.
2024 rok był rekordowy również dla greckiej turystyki. Grecy postrzegają tę branżę jako istotny czynnik gospodarczy, bo wpływy do budżetu z tego tytułu są ogromne. Z drugiej jednak strony widzą w tym przyczynę rosnących kosztów życia, nierównych korzyści i zagrożenia dla środowiska.
Na cenzurowanym jest m.in. najem krótkoterminowy. Napływ turystów pozwala na windowanie cen, które stają się zbyt wysokie dla stałych mieszkańców. Władze m.in. we Włoszech, Hiszpanii, Francji, Wielkiej Brytanii czy Holandii wprowadziły ograniczenia, takie jak wyznaczanie limitu dni, kiedy nieruchomość może być wynajmowana turystom.
Ale tłumy przyjezdnych są udręką nie tylko dla mieszkańców miast, również dla pracowników turystycznych atrakcji. W tym roku doszło do niespotykanej sytuacji, podczas której Luwr został na kilka godzin zamknięty, bo pracownicy poczuli się przeciążeni liczbą odwiedzających. 17 czerwca personel tego słynnego muzeum zorganizował spontaniczny strajk z powodu "niemożliwych do wytrzymania" warunków pracy. Zwracano m.in. uwagę na ogromną liczbę turystów przybywających do muzeum. W całym 2024 roku Luwr przyjął prawie 9 mln gości, spośród których 80 proc. pochodziło z zagranicy.
Mieszkanka Barcelony: to już nie jest sezonowe, to 365 dni w roku
Na ulice hiszpańskich miast w czerwcu wyszli mieszkańcy, by wyrazić swój sprzeciw wobec branży turystycznej. "Twoje wakacje, moja nędza" - skandowali, trzymając transparenty z hasłami takimi jak "Masowa turystyka zabija miasto" i "Ich chciwość sprowadza na nas ruinę".
- Zawsze mieliśmy turystykę, i to masową, ale w ciągu ostatnich 10-15 lat sytuacja uległa drastycznej zmianie - mówi w rozmowie ze stacją CNN Domingo Alegre, mieszkająca przy słynnej ulicy La Rambla w Barcelonie. - To już nie jest sezonowe, to 365 dni w roku. A liczba odwiedzających znacznie przewyższa liczbę mieszkańców.
Podkreśla, że ceny są dostosowane do turystów, a większość z jej znajomych uciekła z okolicy, "bo nie stać ich już na mieszkanie tam".
Wiele lokali w centrum jest wynajmowanych krótkoterminowo, przez co czynsze bardzo wzrosły. Również ceny w sklepach spożywczych, restauracjach czy nawet obiektach sportowych nastawione są na turystów. Alegre zauważa też, że pandemia przyciągnęła wiele osób z zagranicy pracujących zdalnie. - Nie angażują się zbytnio w życie lokalne. Nie interesuje ich kultura katalońska, ani nawet hiszpańska. Uważają po prostu, że tu jest taniej, a do tego mogą liczyć na dobre jedzenie i tanie drinki.
W lipcu 2024 r. świat obiegły nagrania, jak mieszkańcy Barcelony, którzy skandowali hasło "Tourists go home", polewali siedzących w restauracjach i barach zagranicznych gości z pistoletów na wodę. Nie odstraszyło to przyjezdnych. Do ratusza regularnie napływają protesty mieszkańców skarżących się na masową obecność w mieście turystów i związane z tym niedogodności. W 2024 r. do Hiszpanii przyjechała rekordowa liczba 94 mln zagranicznych gości. Wśród nich było prawie 2,5 mln Polaków, również najwięcej w historii. Sama Barcelona, która liczy 1,6 mln mieszkańców, przyciągnęła w zeszłym roku 26 mln dodatkowych osób. 15 proc. PKB miasta pochodzi z turystyki. Sektor ten odpowiada za 12 proc. PKB całej Hiszpanii.
Mimo to władze szukają sposobów na rozwiązanie problemu overtourismu. Pod koniec lipca tego roku w Barcelonie podjęto decyzję o zamknięciu w 2026 roku w miejscowym porcie dwóch z siedmiu terminali dla statków wycieczkowych. Ma to ograniczyć masowy napływ turystów.
Włochów nie stać na wakacje we Włoszech
Wiele włoskich miast również przeżywa oblężenie. I tu też dzięki napływowi turystów niektóre branże mogą się rozwijać, ale cierpią lokalni mieszkańcy, którzy coraz częściej nie mogą sobie pozwolić na urlop we własnym kraju. Na początku sierpnia doszło nawet do politycznego sporu o leżaki i parasole na płatnych plażach. Jak stwierdziła centrolewicowa opozycja, są w tym roku puste, ponieważ - z winy rządu - Włochów nie stać na wakacje. Premier Giorgia Meloni odpowiedziała opozycji, że przedstawia fałszywe dane na temat turystyki. Jednak włoskie media odnotowują, że nad morzem rzeczywiście wypoczywa mniej Włochów, natomiast niezmiennie dobre wyniki finansowe gwarantuje napływ turystów z zagranicy. W czołówce cudzoziemców wymieniani są między innymi Polacy.
Że ceny na plażach są zbyt wysokie i nieosiągalne dla większości rodzin, twierdzą też organizacje konsumenckie, wskazując miejsca nad morzem, gdzie za dzień pobytu trzeba zapłacić od kilkuset do 1500 euro. Coraz więcej Włochów wybiera więc bezpłatne plaże, ale te są nieliczne. Obecna kryzysowa sytuacja dotyczy wielu turystycznych regionów, od pasa wybrzeża w stołecznym Lacjum po Toskanię i Emilię-Romanię oraz Apulię - odnotowała telewizja publiczna RAI.
Symbolem overtourismu stała się Wenecja. Mieszkający tam muzyk o pseudonimie Ornello opowiada w rozmowie z CNN: - Jestem rowerzystą, w niedziele biorę rower z Piazzale Roma (główny węzeł drogowy umożliwiający dotarcie do historycznego centrum z lądu - red.), wychodzę i idę w przeciwnym kierunku niż turyści przybywający na wyspę. Czuję się jak łosoś płynący pod prąd - stwierdza.
Podobnie rzecz widzi prezes firmy marketingowej działającej we Włoszech. Podkreśla, że coraz więcej weneckich ulic zamienia się w turystyczne, ceny najmu w centrum stają się coraz wyższe, a mieszkańcy czują się wykluczeni. - Wenecja należy do wenecjan - mówi w rozmowie z CNN Ruben Santopietro, prezes Visit Italy. - Jeśli nie będzie tam mieszkańców, turyści nie przyjadą. Sprawienie, że mieszkańcy pozostaną w centrum, to jedyny sposób, aby uchronić nasze miasta przed przekształceniem się w muzea na świeżym powietrzu.
O irytacji wenecjan, którzy, by przedostać się na drugi brzeg Canal Grande, muszą czekać w długiej kolejce wraz z turystami, informował niedawno dziennik "La Repubblica". Mieszkańcy protestowali, bo turyści odkryli ich "sekret". Otóż w historycznym centrum miasta gondolierzy świadczą publiczną usługę przewozu na krótkim odcinku Canal Grande. Przeprawa trwa kilka minut. Mieszkańcy miasta płacą za to 70 eurocentów, a wszyscy pozostali 2 euro. Turyści, by nie płacić kilkudziesięciu euro za rejs gondolą, zaczęli również wybierać tę tanią opcję. Jak odnotowano, stała się ona jedną z największych atrakcji, promowaną w dodatku przez influencerów. W rezultacie na nabrzeżu, z którego odpływają weneckie łodzie, ustawiają się długie kolejki, w których mieszkańcy stoją z tłumami turystów.
Przytłoczone przez przyjezdnych są też Rzym, Neapol czy Florencja. Podobnie jest we włoskich Dolomitach, gdzie mają dość tłumów. Tam władze chcą wprowadzić nowe przepisy, zakazy i kary, by ograniczyć ich napływ. Mówią wprost: sytuacja jest nie do zniesienia. Ludzie skarżą się na korki, hałas, tłok przy punktach widokowych i dzikie kempingi w górach.
Rekord w Portugalii
W czołówce miast udręczonych liczbą przyjezdnych jest też Lizbona. Na początku tego roku informowano, że w 2024 roku Portugalię odwiedziła rekordowa liczba ponad 30 milionów gości. Wpływy z turystyki wyniosły ponad 27 mld euro. W samej Lizbonie według szacunków rządu w ubiegłym roku zarezerwowano łącznie 80 mln noclegów.
I tu też wielu mieszkańców jest niezadowolonych z wpływu masowej turystyki na jakość życia. We wrześniu doszło do protestów, podczas których demonstrujący sprzeciwiali się jej skutkom dla rynku mieszkaniowego. - Przekształcanie mieszkań w obiekty na wynajem wakacyjny doprowadziło do eksmisji i wysiedleń mieszkańców z miejskich dzielnic - stwierdziła Luísa Freitas, przedstawicielka ruchu MRH (Movimento Referendo pela Habitação).
Tegoroczne wakacje obfitują we wprowadzane w niektórych kurortach restrykcje i kontrole sanitarne na plażach. - Urlopowicze w Portugalii, w przeciwieństwie do sąsiedniej Hiszpanii, gdzie w wielu miastach organizowane są protesty przeciwko masowej turystyce, są wciąż mile widziani. Nie da się jednak ukryć, że ich masowa obecność doskwiera wielu tutejszym rezydentom - powiedziała PAP Maria Domingues, mieszkanka okolic Albufeiry w regionie Algarve.
Właśnie w rejonie tego popularnego kurortu odbyło się w ostatnim czasie najwięcej protestów mieszkańców, zdegustowanych bardzo dużą obecnością urlopowiczów. Podczas organizowanych wiosną manifestacji domagali się oni zaostrzenia przepisów, służących powstrzymaniu pijaństwa i obecności na ulicach roznegliżowanych osób.
"Trzeba to zatrzymać"
Protestujący zaznaczają, że rozwój turystyki był dla nich korzystny, ale to się zmieniło. Masowa turystyka przynosi lokalnej społeczności biedę, a nie korzyści. - Teraz tracimy mieszkania, tracimy przestrzeń na ulicach. Trzeba to zatrzymać - powiedziała jedna z uczestniczek demonstracji w Barcelonie. - Z turystyką wiąże się odpowiedzialność. Nie chcemy masowej turystyki, ale takiej, która szanuje naszą pracę, zdrowie, godność.
ZOBACZ TEŻ: "Nie ma chleba, będziemy jeść turystów"
Źródło: CNN, PAP
Źródło zdjęcia głównego: BIEL ALINO/EPA/PAP