450-tysięczny Ługańsk na wschodniej Ukrainie, wokół którego trwają walki między siłami rządowymi a prorosyjskimi rebeliantami, znalazł się na krawędzi katastrofy humanitarnej i ekologicznej – oświadczyła we wtorek rada tego miasta. Informację błyskawicznie podały rosyjskie państwowe media. Czy to po to, żeby niebawem uzasadnić rosyjską interwencję na Ukrainie?
Sytuacja jest dramatyczna. W ostatnich dniach z Ługańska uciekła połowa mieszkańców – poinformował przedstawiciel rady miasta Ołeksandr Sawenko.
Zniszczone cztery szpitale. Nie ma żywności w sklepach
W Ługańsku nie ma energii elektrycznej, są problemy z pitną wodą, a przede wszystkim nie wywozi się śmieci.
„W związku z nieustającym ostrzałem pracownicy służb komunalnych nie są w stanie zapewnić działania podstawowych obiektów, ważnych dla życia ludzi” – czytamy w komunikacie.
Jednym z głównych problemów jest brak żywności; w sklepach kończą się już jej zapasy, a dostawy nie są realizowane. Podobnie wygląda sytuacja z lekarstwami.
Rada Ługańska poinformowała, że w wyniku walk częściowo zniszczone zostały cztery szpitale i trzy przychodnie, które zajmowały się rannymi cywilami.
Mieszkańcy opuszczają miasto korytarzami, które są ochraniane przez wojska rządowej operacji przeciw separatystom. Ogłosiły one niedawno, że w godzinach, w których prowadzona jest ewakuacja, nie będą używały broni. „Niestety, druga strona żadnych gwarancji bezpieczeństwa nie daje” – napisał Sawenko o kontrolujących Ługańsk prorosyjskich bojownikach.
Rosyjska propaganda wykorzysta Ługańsk do wkroczenia armii?
Komunikat władz Ługańska - znajdującego się w prawie pełnym okrążeniu przez ukraińską armię, która próbuje pozbyć się z niego terrorystów - może zostać wykorzystany przeciwko Ukrainie i rządowi w Kijowie.
W ostatnich dniach Moskwa zaczęła, bowiem otwarcie mówić o potrzebie wprowadzenia "sił pokojowych" do Donbasu na wschodzie Ukrainy. Zaoferowała, że jest w stanie wysłać takie siły szybko. Prezydent Władimir Putin powiedział z kolei w niedzielę, w czasie obchodów 100-lecia wybuchu I wojny światowej, że obowiązkiem Rosji jest "dbanie o pokój" w czasach, gdy inni chcą kontynuowania wojen.
Kontrolowane przez Kreml media przywołują też we wtorek raport ONZ stworzony głównie na podstawie danych pochodzących z Rosji. Raport mówi o ponad 700 tys. uchodźców, którzy - według propagandy stosowanej przez Moskwę od początku trwania konfliktu ukraińskiego - wybierają jej wschodniego sąsiada, szukając w Rosji "ucieczki i ochrony" przed neonazistowskimi bojówkami i władzami w Kijowie.
Kijów pyta, Rosja niczego nie tłumaczy
Władze w Kijowie oświadczyły w ubiegłym tygodniu, że Rosja nie odpowiada na noty dyplomatyczne z pytaniami o to, po co ponownie koncentruje swe oddziały wojskowe nad granicami z Ukrainą. Rosyjskie samoloty i helikoptery w ostatnich dniach regularnie naruszają ukraińską przestrzeń powietrzną, zapuszczając się nawet 20 kilometrów w głąb kraju.
Kijów podaje też, że w graniczącym z Ukrainą obwodzie briańskim Federacji Rosyjskiej skoncentrowano ponad 30 pojazdów z oznaczeniami kontyngentu sił pokojowych.
Tylko Rada Bezpieczeństwa ONZ może decydować
Ukraina w tej sytuacji stara się jak najgłośniej mówić o tym, że decyzję o wysłaniu sił pokojowych do danego kraju może podjąć jedynie Rada Bezpieczeństwa ONZ, a nie Rosja samodzielnie.
Minister spraw zagranicznych Niemiec Frank-Walter Steinmeier powiedział co prawda w niedzielę w wywiadzie dla "Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung", że bez udziału Rosji nie uda się rozwiązać ukraińskiego kryzysu, wykluczył jednak zgodę na wprowadzenie na Ukrainę rosyjskich sił pokojowych.
Putin o "misji pokojowej" mówił już w przypadku Krymu
W tej chwili Rosja przeprowadza ćwiczenia wojskowe z udziałem ponad 100 samolotów w centralnych oraz zachodnich obwodach kraju, tuż przy granicy z Ukrainą. Manewry mają potrwać do 8 sierpnia.
Ćwiczenia odbywają się m.in. wzdłuż granicy z Ukrainą na kilkudziesięciokilometrowym odcinku kontrolowanym przez prorosyjskich separatystów.
Rosja ostatni raz w kontekście Ukrainy mówiła o potrzebie wprowadzenia sił pokojowych jeszcze w marcu, gdy w czasie trwającego kryzysu i protestów w wielu miastach, zdecydowała o przeprowadzeniu akcji wojskowej i zajęciu Półwyspu Krymskiego. Gdy pod koniec marca Władimir Putin podpisywał na Kremlu uchwałę wcielającą Krym z Sewastopolem do Federacji Rosyjskiej, powołał się na przypadek Kosowa. Tam w konflikcie serbsko-albańskim w 2000 roku po jego stronie stanęły Stany Zjednoczone, decydując o wprowadzeniu misji pokojowej do tej prowincji ówczesnej Jugosławii.
Putin stwierdził w marcu, że na Krymie również istniało "zagrożenie czystkami etnicznymi i katastrofą humanitarną", które nie pozwoliło mu przyglądać się biernie sytuacji mogącej zakończyć się otwartą wojną przypominającą tę na Bałkanach.
Autor: adso/kka/kwoj / Źródło: PAP, tvn24.pl