W podwarszawskim Radzyminie robią największego kebaba w Polsce. 50, 100, 150 centymetrów - każdemu wedle potrzeb. Dla tvnwarszawa.pl prowadzący knajpę Irakijczycy przygotowali kebaba o długości 240 cm. Do pojedynku z gigantem zaprosiliśmy Roberta Burneikę.
Kebab po turecku znaczy tyle, co "obracające się pieczone mięso". Danie powstaje ze skrawanych płatów baraniny, mięsa cielęcego lub drobiowego, ale nigdy wieprzowego. Podawane na cienkim lub grubym cieście z surówką warzywną oraz sosami - łagodnymi lub ostrymi. Warszawiacy pokochali go kilkanaście lat temu - stało się wtedy obowiązkowym punktem w nocnym rozkładzie jazdy.
Dziś w stolicy kebab walczy z konkurencją w postaci burgerów i najróżniejszych foodtrucków. Do walki o klienta właściciele lokalu w podwarszawskim Radzyminie podeszli kreatywnie. Postanowili przekonać wszystkich, że robią największy kebab w Polsce, czym błyskawicznie zaczęli zdobywać popularność na facebooku.
Postanowiliśmy to sprawdzić.
W fast-foodowym raju
- Funkcjonujemy od roku, mamy największego kebaba w kraju, już pobiliśmy rekord Polski. Możemy zrobić sto, dwieście, trzysta centymetrów, ile sobie zażyczą klienci, dla nas nie ma problemu - zapewnia tvnwarszawa.pl jeden z właścicieli radzymińskiego baru.
Na nasze zamówienie przygotował 240 centymetrów kebabu w cienkim cieście. Do pojedynku z gigantem zaprosiliśmy Roberta Burneikę.
"Nie ma lipy!"
Wieść, że Hardkorowy Koksu odwiedzi Radzymin, żeby zmierzyć się z ponad dwumetrowym kebabem, szybko obiegła internet. Nic dziwnego, że na miejscu pojawił się tłumek fanów Roberta i ciekawskich.
Był gorący doping, oklaski, okrzyki "Robert, Robert, Robert". Wreszcie na stół wjechał bohater dnia - 240-centymetrowy kebab. Robert ostro zabrał się do roboty, choć, jak sam zastrzegł, na śniadanie wciągnął kilka "stejków".
Wydawało się, że rozgrzewka dobrze mu zrobiła, bo do walki ruszył bardzo ostro. Niestety, mniej więcej po dwóch standardowych porcjach wyraźnie osłabł. Kolejne rundy wygrywał na punkty, ale widać było, że to będzie bardzo trudna walka. W okolicy 90. centymetra Koksu padł na deski. - Nie ma lipy, ale jestem na diecie - rozłożył ręce.
Pozostałe 150 centymetrów kebaba bynajmniej się nie zmarnowało. - Widzę, że mam tu wielu kibiców i fanów, którzy potrzebują popracować nad masą - mówił Burneika, rozdając resztę kebaba i robiąc sobie zdjęcia z fanami oraz kucharzami.
kś