Zdarty "brzuch", osmalone silniki, wejścia zaklejone czarną taśmą. LOT pokazał we wtorek dziennikarzom Boeinga 767, który 1 listopada wylądował awaryjnie na warszawskim Okęciu.
LOT zaprezentował zniszczony samolot podczas konferencji prasowej, na której prezes firmy Marcin Piróg mówił o stanie technicznym floty polskiego przewoźnika. Taka prezentacja uszkodzonej maszyny i dopuszczenie do niej dziennikarzy przez linię lotniczą jest rzadkością.
Zniszczenia B767, którym lądował kapitan Wrona nie są bardzo poważne. Jak informował już w weekend Piróg, maszyna może wrócić na trasy nawet za trzy miesiące. Na ostateczną decyzję trzeba poczekać jednak jeszcze kilka tygodni - aż zbadana zostanie konstrukcja maszyny.
341 mln na serwisowanie
W ostatnim czasie LOT miał także kłopoty z innymi maszynami. W niedzielę nie wyleciał samolot do Chicago, bo trzeba było wykonać dodatkowe kontrole. Dzień później w czasie startu tej samej maszyny pilot nagle zaczął hamować i przerwał start, bo musiał sprawdzić działanie jednego z systemów. Lot się odbył, ale z kilkunastogodzinnym opóźnieniem.
Przedstawiciele LOT przekonują, że to nic nadzwyczajnego, a cała flota spółki jest w dobrym stanie technicznym. – Każdy samolot poddajemy regularnym badaniom technicznym. Pasażerowie mogą czuć się bezpiecznie – zapewnił Marcin Piróg, prezes PLL LOT.
- Nasi pasażerowie mogą czuć się bezpiecznie. Każdy nasz samolot jest poddawany szczegółowym badaniom technicznym – przekonywał prezes PLL LOT. Do końca tego roku na serwisowanie swojej floty przewoźnik wyda 341 mln złotych.
Awaryjne lądowanie
Boeing 767 Polskich Linii Lotniczych LOT wylądował 1 listopada po południu awaryjnie na stołecznym lotnisku. Maszyna nie mogła wysunąć podwozia, więc pilot posadził samolot "na brzuchu". Na pokładzie było 220 pasażerów i 11 członków załogi. Nikt nie został ranny.
Przyczyny awarii ustala Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych. Sprawą zajmuje się też prokuratura.
bf/par