Sobotni poranek był dobrą okazja, by sprawdzić, czy spadająca gwiazda przynosi szczęście. Szansa pojawiła się przed godziną 9 polskiego czasu w postaci deszczu meteorów z roju Kamelopardalidów. - Takich dużych "deszczów" możliwych do obserwacji każdego roku jest po kilka - zauważył dziennikarz naukowy Tomasz Rożek, gość programu "Wstajesz i Weekend".
O deszczu meteorów pochodzących z roju Kamelopardalidów (ew. Camelopardalidów) informowaliśmy w czwartek 22 maja. Entuzjastyczne prognozy zakładały, że w ciągu godziny pojawią się nawet do 400 razy w kilkusekundowych odstępach. Ze względu na ich jasność i małą prędkość lotu (18 km/sek.) liczono na fantastyczne zdjęcia.
Roje rojów
- Takich dużych "deszczów" możliwych do obserwacji każdego roku jest po kilka - zauważył dziennikarz naukowy Tomasz Rożek. W sobotni ranek źródłem "deszczu" były meteory z roju Kamelopardalidów pozostawione przez odkrytą 3 lutego 2004 r. kometę krótkookresową 209P/LINEAR.
Kometa 209P/ LINEAR pochodzi z rodziny Jowisza i mija Ziemię średnio co 5 lat. Sprowadzany przez nią rój meteorów nazwano Kamelopardalidami, nawiązując do konstelacji o tej samej nazwie. "Wylatuje" z gwiazdozbioru Żyrafy, tuż obok Wielkiej i Małej Niedźwiedzicy.
Niestety w przypadku deszczu meteorów "na dwoje babka wróżyła" - równie dobrze można było nie zobaczyć ich wcale. W Polsce obserwacja była szczególnie trudna, ponieważ pojawiły się około godz. 9, gdy niebo pojaśniało. Najlepsze warunki do podziwiania deszczu spadających gwiazd mieli mieszkańcy USA i Kanady, gdzie panowała noc.
Szczęśliwy kurs kolizyjny
- To wygląda trochę tak, że Ziemia krąży wokół Słońca i nagle spadają na nas jakieś obiekty - mówił w TVN24 Tomasz Rożek, publicysta naukowy. - Tak naprawdę to nie one na nas spadają, tylko my w nie najeżdżamy - dodał.
Sens swoich słów zaprezentował na przykładzie pomagając sobie płytą CD, zgniecioną kartką oraz garścią piasku i stołem w studiu TVN24.
- W naszym Układzie Słońce jest źródłem największej siły grawitacyjnej, wszystko od niego mniej lub bardziej zależy - mówił w studiu. Rolę gwiazdy ogrzewającej naszą planetę przyjęła płyta CD, a komety - zgnieciona w kulkę kartka papieru.
- Zdarza się niekiedy, że z bardzo dalekich obszarów kosmosu w jego stronę leci kometa, która topi się w trakcie zbliżania - kontynuował Rożek dodając, że tego typu obiekty w dużej mierze są "bryłą brudnego śniegu". Zbliżając się do gwiazdy, kometa rozpada się, zostawiając smugę pyłu i skał, którą Rożek przedstawił wysypując na stolik prowadzącego piasek. Smuga pyłu i skał przebiega często przez tor orbity którejś z planet, a grawitacja ściąga niewielkie obiekty na swoją powierzchnię.
Autor: mb//tka / Źródło: NASA, TVN24