Ludzie, którzy strzelają uciekającym przez zieloną granicę w plecy i pacyfikują bunt w Tybecie zostali teraz wysłani w świat... jako ochrona znicza olimpijskiego - pisze "Dziennik". Wysocy i wysportowani "pomocnicy" pochodzą z Ludowej Partii Zbrojnej.
Około 30 rosłych mężczyzn nie odstępuje znicza na krok. Ubrani w biało-niebieskie dresy tworzą kordon wokół osoby niosącej ogień olimpijski. Nazywają siebie pomocnikami znicza, są to jednak członkowie zbrojnej policji, która wewnątrz Chin wykonuje najtrudniejsze zadania, ochrania więzienia, dokonuje egzekucji.
Smerfy, bądź inaczej nazywani robotami lub zbirami, wzbudzają strach nie tylko wśród protestujących, ale także wobec samych uczestników sztafety. - Biegłam, kiedy jakiś facet wyskoczył z tłumu, złapał za znicz i próbował mi go wyrwać. Wtedy oni powalili go na ziemię. A wszyscy dookoła krzyczeli: biegnij! To było trochę surrealistyczne - opowiada dziennikarka telewizyjna, która biegła z ogniem w Londynie. - Byłam zadziwiona, myślałam: o rany, kim oni są? Ruszali się jak roboty, wszczynali kłótnie z naszą policją. Rzucali mi rozkazy "stój" albo "biegnij". Łapali za rękę, żebym wyżej trzymała znicz - dodaje. Inny uczestnik sztafety w Londynie zapamiętał ich jeszcze gorzej. - Trzy razy próbowali mnie popchnąć. Byli okropni, nie mówili po angielsku. Zupełnie jak jakieś zbiry. W innych miastach organizatorzy sztafety powinni się ich pozbyć - relacjonuje. Kolejnej uczestniczce zerwali z głowy i porwali chustkę z flagą Tybetu.
Trzy razy próbowali mnie popchnąć. Byli okropni, nie mówili po angielsku. Zupełnie jak jakieś zbiry. W innych miastach organizatorzy sztafety powinni się ich pozbyć Uczestnik sztafety
"Smerfy" zmieniły drogę sztafety
Przypuszcza się, że to właśnie oni stali za zmianą drogi biegu sztafety olimpijskiej, oraz gasili ogień, aby nie udało się to zrobić protestującym w Paryżu i Londynie. Po zamieszkach w dwóch europejskich stolicach media ujawniły tożsamość "pomocników ognia". Władze San Francisco nie zgodziły się na ich udział w sztafecie. Ich obecność jako ochrony ognia olimpijskiego, nie powinna być jednak zaskoczeniem dla organizatorów, wynika bowiem z porozumienia między Pekinem a Międzynarodowym Komitetem Olimpijskim.
Wyszkoleni "pomocnicy ognia"
Nabór do elitarnej grupy, która miała być następnie wysłana w podróż z ogniem olimpijskim ropoczęto w sierpniu 2007 roku - dodaje "Dziennik". Szukano ludzi, dla których kilkukilometrowy bieg za sztafetą nie będzie problemem. Nauczono ich porozumiewać się z uczestnikami po angielsku, francusku, japońsku, hiszpańsku. Wszyscy byli oficerami Ludowej Partii Zbrojnej.
Partia ta, powstała w Chinach w latach 80-tych. W czasie wojny pełni funkcję wojskowej żandarmerii, a także wspiera piechotę, natomiast w czasach pokoju jest odpowiednikiem zbrojnej policji, odpowiedzialną za tzw. brudną robotę. W czasie ostatnich zamieszek w Tybecie to ich widziano krążących po ulicach z kałasznikowami.
Obraza sportowców
Sytuacją zaskoczeni są sportowcy. - Przyznanie tym ludziom prawa ochrony olimpijskiego ognia to jakieś ogromne nieporozumienie, wręcz prowokacja - twierdzi Robert Korzeniowski. Rzecznik komitetu organizacyjnego igrzysk w Pekinie nie widzi jednak w tym żadnego problemu. Pytany przez Dziennik kim są ochroniarze ognia, stwierdził, że nie ma takich informacji.
mgo
Źródło: Dziennik.pl, PAP