- To, co nas zaskoczyło i zaniepokoiło, to ogłuszające milczenie ze strony Zachodu - lider armeńskiej opozycji Lewon Ter-Petrosjan w wywiadzie dla "Washington Post" oskarża społeczność międzynarodową o bierność, gdy rząd w Erewanie wprowadził stan wyjątkowy w stolicy.
Przyczyną działań rządu są gwałtowne protesty opozycji po lutowych wyborach prezydenckich. Oficjalnie wygrał w nich dotychczasowy premier Serż Sarkisjan. Zwolennicy jego kontrkandydata Ter-Petrosjana, byłego prezydenta w latach 90-tych, uważają, że podczas kampanii i wyborów władze dopuściły się poważnych naruszeń, a wynik został sfałszowany.
Po kilku dniach protestów opozycji władze straciły cierpliwość, a na ulice Erewania wyszło wojsko. Osiem osób zginęło, a Ter-Petrosjan został osadzony w areszcie domowym. Zachód nie zajął stanowiska - opozycyjny kandydat uważa taką postawę za niedopuszczalną.
Krew się leje, Zachód milczy
Zdaniem Ter-Petrosjana Zachód, w tym Ameryka, powinny "mocno i niedwuznacznie" potępić użycie przemocy wobec manifestantów. Nalega, by Zachód zaprotestował przeciw prześladowaniom opozycji i ograniczeniom nałożonym na wolność mediów i zgromadzeń. Wreszcie - by ponownie ocenił przebieg wyborów prezydenckich. A to - jak uważa - doprowadziłoby do uznania, że głosowanie powinno być powtórzone.
Ter-Petrosjan krytykuje też obserwatorów OBWE, którzy uznali wybory za spełniające zasadniczo standardy demokracji: - Naród Armenii, inaczej niż obserwatorzy OBWE zdecydował się dostrzec to, co działo się w komisjach wyborczych - mówi "Washington Post".
Za milczeniem Zachodu kryje się, zdaniem Ter-Petrosjana, m.in. zamrożony konflikt armeńsko-azerski o Górski Karabach i przekonanie, że dotychczasowy prezydent Robert Koczarian i Sarkisjan mogą rozwiązać ten nierozwiązany od 10 lat konflikt.
Rośnie napięcie w Górskim Karabachu
Tymczasem w środę Azerbejdżan oskarżył Armenię o celowe wzniecanie napięć w Karabachu. We wtorek doszło tam do najgwałtowniejszej od lat strzelaniny, w której, wg Azerów, zginęło 15 żołnierzy - 12 Ormian i trzech Azerów.
Rzecznik ormiańskich sił w Górskim Karabachu utrzymuje, że w starciu zginęło ośmiu żołnierzy z Azerbejdżanu, a dwaj z Karabachu zostali jedynie ranni.
Zdaniem Baku, Erewań prowokując starcia próbuje odwrócić uwagę od powyborczego zamieszania: - Armenia ucieka się do prowokacji na granicy, by odwrócić uwagę własnych obywateli i świata od napięć wewnętrznych - twierdzi rzecznik MSZ Azerbejdżanu.
Górski Karabach - separatystyczna ormiańska enklawa jest de facto niezależna od władz w Baku, ale formalnie należy do Azerbejdżanu. We wtorek prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew poinformował, że jeśli będzie potrzeba, jego kraj może zająć Górski Karabach siłą i że "kupuje sprzęt wojskowy, by przygotować się do wyzwolenia terytoriów okupowanych".
Źródło: PAP, tvn24.pl