Zabijał współwięźniów, bo chciał kary śmierci. Został stracony


W więzieniu w Jarratt w stanie Virginia stracono w czwartek nad ranem (czasu polskiego) 42-letniego Roberta Gleasona, który domagał się własnej egzekucji. Odsiadywał karę za zabójstwo z 2007 roku, dwa lata później udusił współwięźnia z celi. Zapowiedział następnie, że będzie zabijał znowu, jeżeli nie zostanie skazany na karę śmierci i stracony.

Kiedy władze nie spełniły jego życzenia, zamordował drugiego współwięźnia i ostrzegł, że na tym się nie skończy. Został wtedy skazany na najwyższy wymiar kary, umieszczony w celi śmierci i w czwartek nad ranem zginął na krześle elektrycznym. W stanie Virginia skazańcy mogą wybierać rodzaj egzekucji: przez zastrzyk albo na krześle elektrycznym. Podobnie jest w wielu innych stanach, w których stosuje się jeszcze karę śmierci. Od 1976 r., kiedy przywrócono w USA tę karę - po jej przejściowym zniesieniu przez Sąd Najwyższy - na 1320 osób straconych tylko 157 wybrało śmierć na krześle elektrycznym.

Chciał kary śmierci

Adwokat Gleasona, który próbował blokować jego egzekucję, argumentował, że jest on mężczyzną chorym umysłowo. Jako dowód podawał jego depresję i liczne próby samobójcze. Eksperci orzekli jednak, że Gleason jest poczytalny i rozróżnia dobro od zła. Stanowy Sąd Najwyższy i gubernator Virginii odrzucili wnioski o jego ułaskawienie. Sam Gleason nie chciał ułaskawienia i zwalczał starania swych adwokatów. W więzieniu udzielił kilku wywiadów, w których mówił, że zabił więcej ludzi, ale nie podał żadnych szczegółów na ten temat. Podkreślał też, że "zabijał tylko przestępców". W jednym z wywiadów dla agencji AP powiedział, że domagał się kary śmierci, aby dotrzymać obietnicy danej "ukochanej osobie", że więcej nie będzie zabijał. Kara ta miała być ostrzeżeniem dla jego dwóch synów, aby nie poszli w jego ślady.

Autor: jk//kdj / Źródło: PAP