Wybory prezydenckie w Azerbejdżanie nie przyniosły niespodzianek - urzędujący prezydent Ilham Alijew wygrał je bez problemu. Główne partie opozycyjne wybory zbojkotowały.
Według powyborczego sondażu, poparcie dla Alijewa wyniosło 82,6 proc., a frekwencja 70,6 proc.
Opozycja, która zbojkotowała wybory, określił je jako farsę. Przeprowadzane je tylko po to, zdaniem opozycji, by przedłużyć rządy Ilhama Alijewa na następne pięć lat.
Jeden z czołowych opozycjonistów, Isa Gambar, jeszcze w poniedziałek nazwał nadchodzące wybory "tragikomedią". Oskarżył też Zachód o współudział w utrzymywaniu reżimu Alijewa, który władzę "odziedziczył" po ojcu Hejdarze.
Gambar, szef opozycyjnej partii Musawat (Muzułmańska Partia Demokratyczna), powiedział, że wysuwane przez Zachód sugestie, jakoby Azerbejdżan stawał się bardziej demokratyczny, "graniczą z głupotą".
Głupi Zachód i bogaty w ropę Azerbejdżan
- Tak jak reżimowi Alijewa brakuje woli politycznej do demokratycznej zmiany, tak samo Zachodowi brak woli do wprowadzenia tej zmiany - powiedział Gambar sugerując, że Zachodowi bardziej zależy na wielkich zapasach azerskiej ropy w Morzu Kaspijskim niż na promowaniu demokracji.
Wielu analityków uważa jednak, że opozycja też nie jest bez winy, bowiem od dawna nie jest w stanie zjednoczyć się wokół jednego kandydata, który mógłby się zmierzyć z Alijewem. Nie pomaga jej też to, że Alijew kontroluje jedną z najdynamiczniej rozwijających się gospodarek świata.
Źródło: PAP