Przed węgierskim parlamentem kilka tysięcy zwolenników prawicy protestowało przeciwko wprowadzanym przez lewicowy rząd reformom. Premier nie zamierza ustępować.
Według węgierskiej agencji MTI, na wiec w Budapeszcie przyszło pięć tysięcy ludzi zamiast 50 tysięcy, jak prognozowały wcześniej media. Rząd uznał, że dowodzi to niewielkiego poparcia społecznego dla strajków. Wcześniej w środę w strajku przeciwko reformom gospodarczym rządu Ferenca Gyurcsanya wzięło udział około 10 tys. ludzi.
Dzięki dotkliwym dla społeczeństwa restrykcjom, w tym podwyżkom cen i podatków, ekipa Gyurcsanya zdołała zmniejszyć deficyt budżetowy z 9,2 proc. produktu krajowego brutto w roku 2006 do 6,4 proc. PKB w roku bieżącym. Kierowana przez premiera Węgierska Partia Socjalistyczna (MPSZ) musiała za to zapłacić rekordowym spadkiem popularności, do poziomu 15 procent. Zdaniem analityków jest mało prawdopodobne, by Gyurcsany opuścił w rezultacie protestów fotel premiera, ale może zostać zmuszony do kompromisu w sprawie reform.
Strajki i demonstracje popiera opozycyjny Fidesz, którego przywódca Viktor Orban powiedział w tym tygodniu, że koalicja rządząca kierowana przez socjalistów Gyurcsanya może zostać zmuszona do ustąpienia za 6-9 miesięcy.
Gyurcsany, który przebywa z wizytą w krajach bałtyckich, powiedział estońskiej telewizji, że nie martwi się niskimi notowaniami, i obiecał prowadzić nadal reformy sytemu oświaty i opieki zdrowotnej oraz wprowadzić zmiany w biurokracji państwowej. Zdaniem analityków, Gyurcsany nie ma wielkiego wyboru i musi kontynuować reformy z nadzieją, że przyniosą owoce, jeśli chce liczyć na sukces w wyborach w 2010 roku.
Źródło: PAP, tvn24.pl