- W trakcie lotu nagle zaczęliśmy tracić wysokość, ok. 2 tys. metrów. Spadła też prędkość - opowiadał w TVN24 Zbigniew Michno, pasażer Boeinga 767, który z 206 pasażerami na pokładzie musiał w sobotę lądować w Toronto.
Jak wspomina pasażer maszyny LOTu, rejs od początku był pechowy. Z powodu złych warunków atmosferycznych - burza z bardzo silnym wiatrem - start z lotniska w Chicago opóźnił się o ponad dwie godziny.
- Pułap chmur sięgał ponad 8000 m. Prędkość samolotu w chwili wejścia w strefę silnych turbulencji wynosiła ponad 975 km/h. Niektórzy z pasażerów mówili nawet o 1000 km/h ) według wskazań ekranów umieszczonych w kabinie pasażerskiej - relacjonował Michno.
Nagła strata wysokości
Nagle w trakcie lotu samolot nagle zaczął tracić wysokość. Zdaniem pasażera z ok. 10 tys. metrów na 8 tys. metrów. Spadła też prędkość - z 950km/h do ok. 600km/h, według Michno.
Samolot zaczął też wpadać w wibrację, co wyraźnie zaczęło niepokoić pasażerów.
- Potem kapitan poinformował o decyzji lądowania "z przyczyn technicznych" na lotnisku w Toronto, gdzie czekało na nas 10 jednostek straży pożarnej i karetki pogotowia - relacjonował pasażer, podkreślając, że z maszyny wyjęto czarne skrzynki.
LOT: to nie awaria
W rozmowie z TVN24 dyrektor biura komunikacji korporacyjnej LOT-u Jan Kreczmar zapewnił jednak, że samolot nie uległ żadnej awarii, a lądowanie nie było awaryjne.
Kreczmar zaznaczył, że choć kapitan nie był obligowany do tego przepisami, podjął decyzję o lądowaniu Toronoto, by sprawdzić wszystkie urządzenia. - To dowód jego dużej odpowiedzialności za naszych pasażerów - ocenił dyrektor biura LOT.
Źródło: Kontakt TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24