Telefon na policję. "Niech dzieci same zadzwonią"


Ojciec dwojga dzieci, które przebywały na obozie na wyspie Utoya, próbując powiadomić policję o rozgrywającej się masakrze usłyszał od jednego z funkcjonariuszy, żeby "dzieci same zadzwoniły".

- Kompletnie mi nie uwierzono, kiedy powtórzyłem to, co mówiła mi córka. Usłyszałem, że jeśli tak rzeczywiście jest, dzieci powinny zadzwonić same, chociaż błagałem, żeby potraktowano mnie poważnie - powiedział Geri Johnsen, który chwilę wcześniej rozmawiał krótko z córką.

"Nie pomagasz stara dziwko"

Po kilku minutach "frustrującej" rozmowy jego cierpliwość się wyczerpała. - Chyba powiedziałem jej coś w rodzaju: "nie za bardzo mi pomogłaś, stara dziwko", na co ona odparła, żebym jej nie wyzywał od dziwek - relacjonował dziennikowi "Fremover".

"To się dzieje w Oslo"

W podobnej sytuacji znalazł się ojciec innych dziewczynek. Freddy Lie powiedział w poniedziałek agencji AFP, że gdy ostrzegł policję o strzelaninie, usłyszał, że "to się dzieje w Oslo". Na wyspie zginęła jedna z córek mężczyzny, a druga została ranna.

Początkowo cała uwaga norweskiej policji rzeczywiście była skoncentrowana na eksplozji samochodu-pułapki w centrum Oslo, a zamachowiec Anders Behring Breivik zaczął strzelać na wyspie Utoya około półtorej godziny później. W końcu, po odebraniu wielu innych sygnałów, funkcjonariusze popłynęli na wyspę. Na miejscu zjawili się jednak godzinę za późno.

W piątkowym podwójnym zamachu w Norwegii zginęło 76 osób. Na wyspie Utoya, gdzie odbywał się obóz młodzieżówki współrządzącej Partii Pracy, osadzony już w areszcie Anders Breivik zastrzelił 68 osób. Osiem kolejnych zginęło od bomby podłożonej przez niego w Oslo.

Źródło: PAP