Szturm na budynek rządu w Mińsku wyglądał jak prowokacja - mówi wielu świadków niedzielnych wydarzeń w Mińsku. OMON był zabarykadowany wewnątrz i gotowy do odparcia ataku, atak skrupulatnie rejestrowali "ludzie z antenkami w uszach", a odsiecz przyszła dokładnie w momencie, gdy linia obrony wewnątrz budynku zaczęła ulegać naporowi tłumu. Jedno jest pewne - atak na budynki rządowe dał OMON-owi pretekst do brutalnego spacyfikowania zgromadzonych na Placu Niepodległości.
Podczas niedzielnej manifestacji Andrej Sannikau i Mikoła Statkiewicz - opozycyjni kandydaci na prezydenta - wraz z grupą ludzi próbowali wejść do gmachu rządu, w którym mieści się również parlament.
Korespondent "Radia Swoboda" relacjonował, że milicjanci zwlekali z uderzeniem na wdzierających się do budynku ludzi. Ruszyli dopiero, gdy demonstranci wybili szyby w drzwiach wejściowych i zagrozili przebywającym wewnątrz, schowanym za ciężkimi meblami biurowymi funkcjonariuszom.
Prowokatorzy dali pretekst?
Coraz więcej uczestników niedzielnych wydarzeń skłania się ku tezie, że najbardziej aktywni w atakowaniu budynku mogli być prowokatorami KGB.
- Widać było w tłumie ludzi, którzy mieli w uszach antenki, kręcili to, co się działo, każde uderzenie nogą, pięścią drzwi – relacjonował wydarzenia z Mińska wysłannik TVN24 Andrzej Zaucha. - Było to cały czas nagrywane przez agentów służb specjalnych – dodał.
Hipotezę o prowokacji przeprowadzonej przez ubranych po cywilnemu milicjantów potwierdził też przebywający w Mińsku tłumacz Vital Voranau. - To jest znany sposób działania białoruskich służb specjalnych - powiedział na antenie TVN24.
Źródło: tvn24.pl, TVN24