- Stanęliśmy w obronie życia swojego i kolegów - tak o swoim zachowaniu mówi jeden z polskich żołnierzy z misji w Afganistanie, którzy w czerwcu ubiegłego roku w ramach protestu poprosili o odesłanie do Polski. Do wojskowego, który zdradził kulisy wydarzeń w bazie Wazi-Kwa dotarła "Gazeta Wyborcza".
- Napatrzyłem się, co zostaje z tych najnowszych i najlepiej opancerzonych amerykańskich hummerów - mówi "GW" żołnierz z elitarnego 18. Batalionu Desantowo-Szturmowego z Bielska-Białej. - Po wjechaniu na minę przeciwpancerną zostawał z nich co prawda szkielet, ale ludzie odnosili obrażenia - obrywało im dłonie i nogi. Gdyby na taką samą minę wjechał nasz hummer bez opancerzonego podwozia, to na bank mamy cztery trupy rozerwane na strzępy - dodał.
- Zaczęliśmy pisać meldunki: że gdy najadą na minę, to będą trupy. Meldunki przyjmował nasz dowódca, ale lądowały w koszu - mówi anonim. Dowódcą bazy w Wazi-Kwa był wówczas mjr Olgierd C. - dziś w areszcie z powodu ostrzału wioski Nangar Khel. Żołnierze
Gdyby na taką samą minę wjechał nasz hummer bez opancerzonego podwozia, to na bank mamy cztery trupy rozerwane na strzępy Anonimowy żołnierz z Afganistanu
Gnoje, tchórze i palanty
Postępowanie żołnierzy nie spotkało się ze zrozumieniem przełożonych: - Dowódca bazy uznał, że to bunt, i wszczął postępowanie dyscyplinarne(...). A przed wylotem do Polski dowódca kompanii, który kiedyś wyróżnił jednego z nas, zbeształ pluton od gnoi, palantów i tchórzy.
Jednak żołnierzy w Polsce za "bunt" nie spotkały konsekwencje prawne. Nikt nie podziękował im również za zwrócenie uwagi na słabość sprzętu: - Od kolegów dowiedzieliśmy się, że wkrótce potem zaczęto dopancerzać hummery. Prokurator po kilku dniach umorzył śledztwo z braku znamion przestępstwa (...). Nikt nigdy nie powiedział: "Sorry, chłopaki".
Sprawa zaczęła się w czerwcu 2007 r. Dwóch podoficerów przekonywało innych żołnierzy do złożenia próśb o powrót do kraju. Posłuchało dziewięciu. Pięciu wystąpiło później z wnioskami o wycofanie podań, ale nie zostały już one przyjęte. Minister obrony Aleksander Szczygło uznał wtedy, że nie dostaną drugiej szansy, bo "jeśli ktoś raz się nie sprawdził, może w przyszłości zawieść innych".
Źródło zdjęcia głównego: TVN24