Samolot wiozący spadochroniarzy rozbił się w miejscowości Marchovelette w Belgii. Burmistrz miasteczka Fernelmont poinformował, że nikt nie przeżył katastrofy. Jak informował na antenie TVN24 korespondent stacji, według relacji świadków kilku spadochroniarzy próbowało ratować się skokiem z samolotu.
Do katastrofy jednosilnikowego samolotu Pilatus Porter doszło przed godziną 16, zaledwie 10 minut po starcie. Wystartował ze sportowego lotniska Namur/Temploux, by dokonać zrzutu spadochroniarzy nad pobliskim miasteczkiem Fernelmont.
Na pokładzie było 11 osób. Wszyscy zginęli. Według burmistrza Fernelmont Jeana-Claude'a Nihoula, ofiary to najprawdopodobniej 10 spadochroniarzy i pilot.
Korespondent TVN24 z Brukseli, Maciej Sokołowski poinformował, że - według relacji świadków - trzech lub czterech spadochroniarzy próbowało jeszcze wyskoczyć ze spadającego samolotu, ale wysokość była już zbyt mała, by mogli się uratować.
Według burmistrza Fernelmont Jeana-Claude'a Nihoula, znaleziono trzy otwarte spadochrony, co wskazuje, że trzy osoby próbowały ratować się skokiem z samolotu. Wszyscy pasażerowie, jak poinformowała stacja RTL, byli członkami jednego z klubów spadochronowych. Na ich powrót czekało w pobliżu miejsca zrzutu wielu krewnych. Szefowa belgijskiego MSW Joelle Milquet poinformowała w sobotę wieczorem, że ofiary katastrofy były w wieku od 20 do 40 lat. Wielu było rodzicami małych dzieci. Na miejsce tragedii przyjechał wieczorem premier Belgii. - Nasze myśli są teraz z rodzinami ofiar - powiedział Elio Di Rupo.
Kłopoty ze skrzydłem?
Przyczyny katastrofy, która nie spowodowała żadnych szkód na ziemi, nie są na razie znane. Z przytoczonych przez Sokołowskiego wypowiedzi świadków katastrofy wynika, że samolot miał problemy ze skrzydłem. Taką samą wersję podaje burmistrz Namur. - Prawdopodobnie podczas lotu samolot stracił jedno ze skrzydeł - mówił Maxime Prevot.
Autor: ktom,aj//kdj / Źródło: TVN24, PAP