44-letni australijski żeglarz, zlokalizowany na oceanie przez pasażerskiego Boeinga z niemal 300 osobami na pokładzie, jest już na brzegu. Glenny Ey czuje się dobrze i przeżył całą dramatyczną historię bez większej szkody na ciele. Stracił jednak swój jacht, który ciężko uszkodzony przez wielką falę został porzucony na Pacyfiku.
Niezwykła historia bardzo rzadkiej akcji ratunkowej przeprowadzonej przy pomocy samolotu pasażerskiego, poruszyła w środę australijskie i światowe media. Bohaterami chwili stała się załoga i pasażerowie Boeinga 777 linii Air Canada, lecącego z Vancouver do Sydney.
W poniedziałek nad ranem, po 12-godzinnej podróży przez Pacyfik w mniej niż godzinę przed lądowaniem, piloci zostali poproszeni o zlokalizowanie jachtu, który zaczął wzywać pomocy przez satelitarny nadajnik EPIRB. Samolot poleciał nad wskazany obszar i po kilku przelotach na małej wysokości zauważono jacht i przekazano jego dokładną pozycję na brzeg.
Ratunek z powietrza
14 godzin później łódź ratownicza policji wodnej stanu Nowa Południowa Walia dotarła do dryfującego 11 metrowego jachtu "Streaker", na pokładzie którego był wzywający pomocy Glenn Ey. Samotny żeglarz miał pecha, bowiem w nocy z niedzielę na poniedziałek w jego jednostkę uderzyła wyjątkowo duża fala. Jacht wykonał tak zwany "zwrot przez top", czyli po prostu przekoziołkował, przy czym złamał się maszt.
- To niezwykłe, kiedy wielka fala po prostu cię podnosi i odwraca do góry nogami. W towarzystwie dźwięku jak przy eksplozji znajdujesz się nagle na suficie, wszystko w kabinie lata i do wnętrza wlewa się woda. Chyba nie znajdzie się ktoś, kto by stwierdził, że go to nie porusza i nie myśli o tym, że oto nadszedł koniec - powiedział Ey, po tym jak w czwartek rano czasu lokalnego znalazł się bezpiecznie na brzegu. Żeglarz był w dobrym stanie i nie wymagał pomocy medycznej.
Pytany o to, czy widział przelatującego kilometr nad nim Boeinga 777, odparł, że nie, ale go słyszał. - Byłem akurat pod pokładem i usłyszałem huk odrzutowca - powiedział Ey. Gdy powiedziano mu, że wypatrywała go załoga i wszyscy pasażerowie na pokładzie, odparł, że "tak, to naprawdę wspaniałe. Nie zdawałem sobie z tego sprawy do dzisiaj rano."
Uszkodzony jacht został porzucony na oceanie, około 500 kilometrów od brzegów Australii. Załoga łodzi ratowniczej nie miała możliwości holowania jednostki na taką odległość po wzburzonym morzu.
Autor: mk//gak / Źródło: Reuters, tvn24.pl