16 tys. żołnierzy KFOR, 25 tys. miejscowych obserwatorów i 150 ekspertów z Rady Europy - to oprawa dzisiejszych wyborów do kosowskiego parlamentu. Do obsadzenia jest 120 mandatów.
Dwadzieścia mandatów jest zarezerwowanych dla Serbów i mniejszości niealbańskich. Już teraz jednak wiadomo, że Serbowie, podobnie jak w poprzednio w 2004 r., wybory zbojkotują. Nie pomogą zapewne apele ONZ do Belgradu, aby nie zniechęcała swoich rodaków do udziału w elekcji.
W takiej sytuacji batalia toczy się tylko o 100 albańskich miejsc. Główne partie to Demokratyczny Związek Kosowa (LDK), założony przez nieżyjącego prezydenta Kosowa Ibrahima Rugovę oraz Demokratyczna Partia Kosowa (DPK) Hashima Thaciego, byłego szefa partyzantki z czasów wojny w latach 1998-1999.
Według sondaży wyborczych, DPK Thaciego ma poparcie 31 procent, a LDK - 29 procent wyborców. Nawet, jeśli DPK nie zdobędzie absolutnej większości, wśród działaczy partii Rugovy nie ma nikogo, kto mógłby zagrozić Thaciemu w staraniach o urząd premiera. Dodatkowo DPK, rządząca w Kosowie od pierwszych wyborów zorganizowanych po konflikcie lat 1998-1999, opiera się jedynie na charyzmatycznym wizerunku dawnego lidera - Rugovy, który zmarł na raka w 2006 roku.
W nieoczekiwany sposób na trzecie miejsce z 13-procentowym poparciem wysunęła się nowa partia - Sojusz na rzecz Nowego Kosowa (AKR) potentata finansowego Behgjeta Pacollego. Pacolli, właściciela szwajcarskiej firmy budowlanej Mabetex, którego majątek szacowany jest na około pół miliarda euro.
Serbskie "nie" Rozmowy między Serbami a Albańczykami o przyszłości Kosowa, w których pośredniczą przedstawiciele tzw. trojki - Amerykanie, Rosjanie i Unia Europejska, powinny zakończyć się 10 grudnia. W przypadku fiaska, a wszystko wskazuje, że do niego dojdzie, bo Belgrad stanowczo odrzuca niepodległość Kosowa, przywódcy Albańczyków zapowiedzieli, że proklamują jednostronnie niepodległość.
Serbów w stanowczym sprzeciwie wobec niepodległości Kosowa wspiera Rosja.
Źródło: PAP