Już 195 dni Belgia nie ma rządu federalnego. Jak wyliczyli eksperci, dokładnie 25 grudnia pobije własny rekord długości kryzysu politycznego. Negocjacje nad powołaniem nowego rządu po czerwcowych wyborach przeciągają się dłużej niż trwały rekordowo dotąd długie rozmowy po poprzednich wyborach w 2007 r.
- Oto rekord, bez którego świetnie byśmy się obeszli. 25 grudnia minie 195 dni kryzysu. Belgia pobije więc rekord najdłuższego kryzysu politycznego w swojej historii, który trwał 194 dni - z sarkazmem pisał dziennik "La Libre Belgique".
Głosowaliśmy 13 czerwca, gdy kończyła się wiosna. I chociaż mamy już początek zimy, to rządu federalnego jak nie było, tak nie ma! Co gorsza, lata świetlne dzielą nas od porozumienia w tej sprawie - dodała gazeta.
Także ostry podział polityczny
Kryzys uwypuklił niemożność przezwyciężenia waśni między frankofonami i Flamandami mieszkającymi w Belgii. Na spory językowe, gospodarcze i kulturowe nałożył się po wyborach ostry podział polityczny: francuskojęzyczna Partia Socjalistyczna pod wodzą Elio Di Rupo dominuje w pejzażu politycznym na południu kraju i w Brukseli; ale to flamandzcy nacjonaliści z partii N-VA w czerwcu zostali największą siłą polityczną kraju, głosząc hasła dalszego uniezależnienia Flandrii. Ich liderem jest Bart De Wever.
Ponad pół roku po wyborach parlamentarnych Belgia nie ma nowego rządu, gdyż partiom flamandzkim i francuskojęzycznym nie udało się uzgodnić reformy kraju i wzmocnienia regionów kosztem państwa federalnego, bez czego nie można zacząć rozmów koalicyjnych. Kolejne propozycje kompromisu wysuwane przez Di Rupo nie zadowoliły głównego partnera w rozmowach, a jednocześnie jego rywala politycznego, jakim jest De Wever.
Kością niezgody są nadal prawa wyborcze i językowe frankofonów mieszkających we flamandzkich gminach pod Brukselą (znanych jako okręg wyborczy BHV) oraz przede wszystkim finansowanie regionów, w tym zadłużonej, zdominowanej przez frankofonów belgijskiej stolicy.
Wzajemne oskarżenia
Strona frankofońska zrzuca odpowiedzialność za fiasko kolejnych rund negocjacji wprost na N-VA, a także na flamandzką partię chadecką CD&V urzędującego wciąż premiera Yvesa Leterme'a. Wyrazicielem tego jest "La Libre Belgique". - Przytłaczające i przerażające zwycięstwo N-VA skomplikowało polityczną szachownicę. Przede wszystkim dlatego, że N-VA jest partią nacjonalistyczną, separatystyczną i jej program jest trudny do pogodzenia z programami wszystkich partii francuskojęzycznych - wyjaśnia dziennik. - Trzeba pamiętać, że podział kraju jest na samej górze programu N-VA - dodaje. Lider nacjonalistów ma wizję stopniowego rozejścia się frankofonów i Flamandów, którzy docelowo powołaliby do życia republikańską, niepodległą Flandrię, współistniejącą z okrojoną, francuskojęzyczną Belgią w UE. Pytanie, na które żaden polityk nie ma dziś odpowiedzi: co zrobić wówczas z Brukselą: stolicą Belgii, która jest jednocześnie stolicą Flandrii oraz siedzibą instytucji europejskich i NATO...
Politycy są już zmęczeni przeciągającymi się negocjacjami i posuwają się do coraz bardziej prowokacyjnych stwierdzeń, stawiających pod znakiem zapytania kontynuowanie siedmiopartyjnych negocjacji, które prowadzi obecnie z polecenia króla flamandzki polityk Johan Vande Lanotte.
"To chory człowiek Europy"
Np. De Wever oświadczył w wywiadzie dla niemieckiego tygodnika "Der Spiegel", że Belgia nie ma przyszłości, jest "chorym człowiekiem Europy" i "przegrała jako naród". Niezbyt lubianemu we Flandrii królowi Albertowi II zarzucił sprzyjanie frankofonom i skrytykował rolę odgrywaną przez niego na scenie politycznej, która polega na powierzaniu coraz to kolejnym politykom misji przezwyciężenia kryzysu.
Tego rodzaju retoryka sprawiła, że nawet niektórzy politycy francuskojęzyczni zaczęli wprost po raz pierwszy mówić o groźbie rozpadu kraju, ostrzegając, że "największą cenę zapłacą najsłabsi" - jak mówiła socjalistyczna minister zdrowia i spraw społecznych Laurette Onkelinx w wywiadzie dla bulwarówki "La Derniere Heure". Jednocześnie politycy za wszelką cenę chcą uniknąć najgorszego rozwiązania, jakim byłoby rozpisanie kolejnych wyborów parlamentarnych, które groziłyby dalszym wzmocnieniem N-VA.
Zdaniem komentatorów, do zgody może skłonić jedynie groźba finansowego ataku spekulacyjnego na Belgię, która ma dług publiczny zbliżający się do 100 proc. PKB i jest z rosnącą nieufnością obserwowana przez agencje ratingowe.
Jeszcze do końca roku Belgia sprawuje rotacyjną, półroczną prezydencję w Unii Europejskiej. Jednak zarówno program, jak i bieżące sprawowanie unijnego przewodnictwa były przedmiotem konsensu między partiami po obu stronach granicy językowej i nie pojawiały się w debacie politycznej. Za sprawy bieżące wciąż odpowiada dotychczasowy gabinet Leterme'a, który podał się do dymisji.
eko/tr
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24