Dwa miesiące temu omal nie zginął od kul zrewoltowanych żołnierzy. Teraz, po intensywnym leczeniu w Australii, prezydent Timoru Wschodniego Jose Ramos-Horta wraca do kraju.
- Jestem szczęśliwy, że mogę być znów w Timorze Wschodnim - powiedział Ramos-Horta, na którego w stołecznym Dili czekały wielotysięczne, powiewające flagami państwowymi, tłumy. Ludzie trzymali portrety popularnego prezydenta, a wielu ubranych było w koszulki z wizerunkiem Ramosa-Horty w towarzystwie papieża Benedykta XVI.
Grupa studentów odtańczyła tradycyjny taniec powitalny, wojsko urządziło defiladę, a później, przy akompaniamencie bębnów, prezydenta odwieziono do nadmorskiej rezydencji.
Prezydent w stanie krytycznym
Podczas zamachu z 11 lutego Horta, laureat pokojowej Nagrody Nobla w 1996 r., został postrzelony w plecy i klatkę piersiową. W efekcie znalazł się w stanie krytycznym i zapadł w śpiączkę. Wkrótce po tym zabrano go na leczenie do Australii.
Tego samego dnia buntownicy podjęli również próbę zamachu na premiera Xanana Gusmao. Jego rezydencję ostrzelano, ale nikt nie ucierpiał.
Bezrobotna armia się zbuntowała
Według rządu w Dili ataki stanowiły próbę przejęcia władzy przez zbuntowane oddziały armii, kierowane przez przywódcę rebeliantów Alfredo Reinado. Reinado zginął w czasie ataku na prezydenta.
Do buntu w armii doszło w marcu 2006 roku, gdy ówczesny szef rządu Mari Alkatiri zwolnił z wojska 600 żołnierzy i oficerów. W zamieszkach, jakie nastąpiły później, zginęło co najmniej 37 osób, a ponad 150 tys. ludzi musiało opuścić swe domy. Ład przywrócił kontyngent sił pokojowych ONZ.
Źródło: PAP, tvn24.pl